Tego dnia Matylda nie zapomni do końca życia. Zbliżały się jej dwunaste urodziny. Mama jak zawsze szykowała dla niej wyjątkowy prezent. Niestety, nie zdążyła go wręczyć. Aktorka nie zauważyła, że w szklance z sokiem pływa osa. Kiedy chciała się napić, została ukąszona w usta. Zemdlała. Mąż reanimował ją, podawał zastrzyki antyuczuleniowe, ale nie przynosiło to efektu. Po godzinie zmarła.
Zamiast urodzinowej fety u Matyldy była rozpacz i przepłakane noce. - Smutek i ból są we mnie cały ten czas, tylko nie pozwalam im sobą rządzić. Musiałam zaakceptować sytuację, żeby normalnie żyć. Nie wypierałam tego, co się stało, ze świadomości, lecz od samego początku przyjmowałam bolesną prawdę i cierpienie, żeby przeżyć je do granic wytrzymałości. Wypłakałam wtedy chyba wszystkie łzy. Ale dzięki temu powoli odradzałam się - wyznała w książce "Być dzieckiem legendy".
Zawsze pod koniec lipca, chociaż od tragedii minęło już dziesięć lat, bolesne wspomnienia wracają. - Mama zmarła 23 lipca, ja 31 lipca mam urodziny. I przyznam szczerze, że trudniej znoszę nie tyle kolejną rocznicę jej śmierci, lecz właśnie dzień moich urodzin. Bo nie ma koło mnie tej, która mnie urodziła... A pamiętam, jak bardzo mnie kochała! Jak wielkim świętem były dla niej moje urodziny. Teraz szczególnie w tym dniu odczuwam jej brak. A ponieważ te dwie daty - śmierci mamy i moich urodzin - są bardzo blisko siebie, to ten czas jest nostalgiczny - wyznała.
Czytaj: Córka Ewy Sałackiej będzie pracować w show-biznesie?