- Czuję się ojcem spełnionym, choć różnie to wyglądało przedtem, na etapach mojego życia. Pewnie jak każdy ojciec przeżywałem blaski i cienie swojego ojcostwa, ale dziś mogę się czuć całkowicie usatysfakcjonowany w tej roli - przyznaje Piotr Garlicki.
- Istotnie sprawiacie panowie wrażenie, jakbyście nie mogli bez siebie żyć. Jednak nie zawsze byliście tacy zżyci...
- Jak Łukasz był mały, wyjechałem do USA. Za pracą. To były czasy, kiedy w naszym kraju życie kulturalne zamarło, niewiele się działo i niewiele było dla nas pracy. Wtedy nie miałem wpływu na jego wychowanie, a przynajmniej bardzo niewielki wpływ. Jak popatrzeć na to z boku, to można by powiedzieć, że część obowiązków wychowawczych zrzuciłem ze swoich barków, no, ale tak wyszło. I dobrze wyszło, bo ja jestem bardzo apodyktycznym typem.
- Apodyktyczny ojciec mógłby stłamsić syna, w pewnym sensie ubezwłasnowolnić. To mogło wam grozić?
- Jak obserwuję teraz Łukasza, to widzę, że chyba nie byłoby mi łatwo, nawet gdybym bardzo się upierał... Bo on potrafi bronić swoich racji do upadłego i naprawdę ma mocny charakter. Widzę, ile robi, poza tym, że gra w filmach, w teatrach, to jeszcze nagrywa płyty, realizuje projekty muzyczne. Trzeba mieć wiele siły w sobie, żeby tyle robić i się nie zagubić.
- Mimo że przez pewien czas nie byliście blisko, wiele was łączy. I nie mówię tu o genach, co oczywiste, ale podobieństwach zawodowych. Nie tylko to, że obaj jesteście aktorami, ale podobnie kształtował się początek waszej aktorskiej ścieżki. I pan, i syn zadebiutowaliście, będąc jeszcze na studiach... I co to były za debiuty!
- No tak, ja swoją pierwszą propozycję filmową otrzymałem, studiując w PWST w Warszawie. To był film "Siedem czerwonych róż". Także jeszcze podczas studiów poznałem Krzysztofa Zanussiego, który zaproponował mi rolę w filmie "Za ścianą". Z kolei Łukasz, będąc studentem Akademii Teatralnej w Warszawie, zagrał w spektaklu Teatru Telewizji "Łukasz" i w Teatrze Ateneum w spektaklu "Opowieści Lasku Wiedeńskiego" Agnieszki Glińskiej. A wkrótce potem zadebiutował w filmie, w ekranizacji powieści "Syzyfowe prace" Żeromskiego.
- Imponujące są także wasze dokonania. Pan na swoim koncie ma sporo ciekawych ról, choć głównie kojarzony jest ze Stefanem Tretterem z serialu "Na dobre i na złe". Zawodowa biografia Łukasza już może przyprawić o zawrót głowy. Widać, że odziedziczył po panu najlepsze geny...
- Cóż mogę powiedzieć... Mogę tylko przytaknąć.
- Jest pan ojcem podwójnym, bo z innego związku ma pan drugiego, młodszego syna, Kaspra. On też poszedł w pańskie ślady?
- Kasper mieszka w USA, właśnie kończy high school i wybiera się na studia prawnicze. Nie spotykam się z nim tak często, jak z Łukaszem, ale często rozmawiamy ze sobą na skypie. Z nim też mam bardzo dobry kontakt, zresztą stanowimy całkiem niezłe męskie trio.
- Kłócicie się ze sobą niekiedy?
- Nie, szkoda czasu i nerwów. Tyle mamy sobie zawsze do opowiedzenia...
- Taki ojciec na odległość się sprawdza?
- Jak się ma dobry kontakt z dzieckiem, to odległość nie jest taka ważna. I, jak już potem dojdzie do spotkania, to jest ono bardziej emocjonujące.
- Czego życzyłby pan wszystkim ojcom z okazji ich święta, które przypada już niedługo?
- Oczywiście jak najlepszych układów ze swoimi dziećmi, a tym, którzy mają synów - prawdziwej męskiej przyjaźni.
Piotr Garlicki
Aktor znany między innymi z roli dr. Trettera w serialu "Na dobre i na złe" prywatnie jest ojcem dwóch synów - Łukasza i Kaspra. Ten pierwszy poszedł w ślady ojca i został aktorem. Widzowie zapamiętali go z serialu "Brzydula" w którym wcielił się w postać Sebastiana. Drugi syn, Kasper, mieszka w USA, gdzie zamierza rozpocząć studia prawnicze