Danusi Martyniuk jest zwyczajnie przykro. Kiedy ponad dwa lata temu jej syn przyprowadził do domu ciężarną wówczas Ewelinę od razu otoczyła ją opieką. Ona i Zenek stawali na głowie, żeby młodym niczego nie zabrakło, a przyszła mama miała najlepszą opiekę w ciąży. Pomagali im jak tylko mogli, nie szczędząc grosza, choć przyznają, że nie do końca byli przekonani, co do szybkiego małżeństwa, jakby nie było dwójki osób, które prawie w ogóle się nie znały. Synowa, która zamieszkała w apartamencie Daniela pod Białymstokiem miała u nich jak w bajce, niczego jej nie brakowało, a teściowa była na każde zawołanie, choć nigdy nie narzucała się i nie wtrącała w sprawy osobiste syna. Mała Laura tuż o urodzeniu stała się oczkiem w głowie Martyniuków, którzy rozpieszczali dziecko od pierwszych dni, odwiedzali jak tylko czas im na to pozwalał i słali drogie prezenty, o których Danusia wspomniała pod sądem, ale nie po to, by wypominać podarki.
– Miło, że Ewelina odesłała pierścionek. Należał jeszcze do mojej babci. Ma on dla mnie wartość sentymentalną. Od kilku pokoleń był przekazywany kobietom w mojej rodzinie, które wychodziły za mąż. Nie miałam córki, więc Daniel podarował go swojej przyszłej żonie, ale Ewelina najwyraźniej nie doceniła tego gestu – opowiada nam Danuta historię swego klejnotu.
Danuta dodaje również, że wszystkie prezenty, jakie dostawała od niej była już synowa i wnuczka Laura były dane szczerze i z potrzeby serca, a pod sądem wspomniała o tym, ponieważ zrobiło jej się przykro w związku z żądaniami finansowymi Eweliny i jej adwokatów, a oliwy do ognia dodały słowa pani mecenas tuż po rozprawie rozwodowej: „wygrała wszystko, co chciała, alimenty na siebie i dziecko”.
– Bardzo zabolały mnie słowa pani adwokat, bo to zabrzmiało, jakby Ewelina i Laura niczego nie dostawały od Daniela, a my wspieraliśmy ich na każdym kroku. Nie chodziło, by coś wypominać, ale niech ludzie wiedzą, że nie byliśmy obojętni. Wszystko, co kupowaliśmy z Zenkiem dla Eweliny i Laury dawałam ze szczerego serca i absolutnie, poza pierścionkiem nie chciałam niczego z powrotem. W skrócie powiedziałam do mediów pod sądem, w jaki sposób wspieraliśmy młodych i dziecko – tłumaczy nam Danusia.
Najwyraźniej Ewelina chciała pokazać, że nie potrzebuje niczego od teściów i w poniedziałek odesłała na adres Martyniuków, wspomniane w wywiadzie prezenty, czyli wózek, pierścionek, obrączkę oraz kilka innych przedmiotów, których dziecko już nie potrzebuje. Czyżby to był przypadek, że w momencie, kiedy pod dom artysty i jego żony zajechał bus z gadżetami akurat znaleźli się w pobliżu paparazzi, którzy wszystko udokumentowali?
– Byłam zaskoczona jak w poniedziałek odwiedził mnie dostawca. Poza pierścionkiem nie chciałam tych rzeczy, ale powiedział, że jak nie podpiszę odbioru, to będzie miał kłopoty w pracy i firma zapłaci karę. Zrobiło mi się szkoda człowieka, to podpisałam. Dopiero później do mnie dotarło, że to nie był zwykły kurier... – zdradza nam żona króla disco polo, która nie wierzy w taki zbieg okoliczności.
– Ciekawostką jest, że Ewelina odesłała zużyte rzeczy, które już dawno dziecku nie są potrzebne, bo zwyczajnie z nich wyrosło, czyli niemowlęcy wózek, gondolka, a nawet drugi wózek, w którym Laura też już nie jeździ. Nie podobał mi się też ten „kurier”. Podjechał jakimś dziwnym samochodem, bez nazwy firmy. Nadawcą paczek była „Ewelina Golczyńska”, a z tego, co mi wiadomo, to jeszcze nie było sprawy dotyczącej zmiany nazwiska. Ona wciąż nazywa się Martyniuk – zauważa Zenek.
Zapytaliśmy Martyniuków, co zrobią z rzeczami, które synowa chętnie brała, a teraz nimi pogardziła?
– Sprawa jest świeża. Ewelina nie podejmuje tych decyzji sama. Cały czas kierują nią rodzice przy pomocy adwokatów. Może kiedyś przejrzy na oczy, bo najważniejsze jest dobro Laury. My nie chcemy się kłócić. To są prezenty dziecka, a jak Ewelina nie będzie chciała ich odebrać z powrotem, to przekażemy je jakimś potrzebującym dzieciom z naszej okolicy. Na pewno dostanie je ktoś, komu będą dobrze służyć, bo grzechem byłoby to wszystko wyrzucić – mówi Danusia, której nie jest obcy los potrzebujących.
Choć mało się o tym pisze Zenek i jego żona od lat wspierają chore i biedne dzieci. Niebawem pójdą na kolację z darczyńcą, który wylicytuje spotkanie wpłacając pieniądze na chorego chłopca z Podlasia. Mimo własnych problemów nie zapominają o innych i mają wielkie serca. Danusia jest wrażliwą kobietą, której serce krwawi, kiedy Ewelina, którą traktowała jak córkę zadaje jej kolejne ciosy, a największym ciosem jest ograniczenie widzeń z ukochaną wnuczką. Sąd pozwolił Martyniukom na zaledwie trzygodzinne widzenia w miesiącu.
– Będziemy się odwoływać od decyzji sądu. Trzy godziny w miesiącu i to jeszcze w domu u rodziców naszej byłej synowej to za mało i za krótko, tym bardziej, że musimy jechać do Russocic ponad 400 kilometrów. A co jak dziecko będzie akurat spało? Chciałabym zabierać Laurę do nas, by wiedziała, że jest kochana, chodzić z nią na spacery, czytać bajki. U nas by miała idealne warunki do wychowania. Jeszcze niedawno proponowałam Ewelinie, że ja będę zajmować się małą, a ona będzie mogła poświęcać czas na studiowanie. I tak teraz uczy się online, więc dziecko byłoby dopilnowane i najedzone, ale wolała słuchać swoich rodziców – wyznaje smutno Danusia, która po cichu liczyła, że zagubiona i słuchająca złych doradców Ewelina przejrzy na oczy i wybierze dobro swoje i Laury.
– Przed rozwodem zachowywała się bardzo dziwnie. Odwoływała nasze spotkania z Laurą w Russocicach, w ostatniej chwili nie przyjechała na moje urodziny, zwodziła Daniela, dając mu nadzieję, że może nie dojdzie do rozwodu. Mieli się spotkać przed sprawą na mediacje. Nie próbowała się w ogóle dogadać, tylko przestawiła w sądzie żądania, o których nie mieliśmy zielonego pojęcia, bo kilka dni wcześniej jeszcze normalnie z nami rozmawiała. Szkoda, że słucha złych doradców i pozwala, by inni sterowali jej życiem. Oby tylko tego kiedyś nie żałowała – podsumowuje Danuta i podkreśla, że mimo bólu i rozczarowania, życzy matce swojej wnuczki jak najlepiej.