- Jestem załamany. Zmarł mój przyjaciel. Nie wiadomo, kiedy i mnie wezwą do chóru w niebie - tak ze łzami w oczach Krawczyk mówił do swoich fanów na koncercie. Piosenkarz zaśpiewał w Teatrze Miejskim w Gdyni.
- Przed koncertem siedziałem sam w samochodzie. Dopiero gdy wyszedłem do was, poczułem się lepiej - wyznał ze smutkiem w głosie Krawczyk.
Piosenkarz nigdy nie ukrywał, że scena jest dla niego jak narkotyk. I że wierni fani dodają mu sił. Jego słowa jednak zatrwożyły wielbicieli artysty.
- Dziękuję wam, że kupujecie moje płyty - mówił ze sceny. - Dzięki temu przez 30 lat moja rodzina nie była głodna - ciągnął ze wzruszeniem.
Ale gdy gasną światła jupiterów, słynny piosenkarz pocieszenie znajduje u boku swojej żony Ewy (49 l.). To dzięki niej przed wieloma laty zerwał z alkoholem i narkotykami. Teraz znów potrzebuje jej wsparcia. Bo Krawczyk wyraźnie zmaga się z jesienną depresją. Przez cały koncert często mówił o śmierci i przemijaniu. Wyraźnie było widać, że stracił całą swoją energię. Po występie piosenkarz nie miał nawet ochoty i siły zejść ze sceny. Bardzo powoli poszedł w końcu do samochodu - ze spuszczoną głową, bardzo zamyślony...
Takiego Krawczyka nie widzieliśmy nigdy. Dotąd zawsze tryskał energią i porywał tłumy. Widać śmierć przyjaciela podcięła wielkiemu artyście skrzydła. Miejmy nadzieję, że nie na długo i że za chwilę znów zobaczymy uśmiech na twarzy idola.