Śpiewam dzięki Czesławowi Niemenowi (+65 l.). To on mnie namaścił. A było to tak: przyjechałem do Warszawy i musiałem z czegoś żyć, więc kompozytorka Kasia Gaertner (68 l.) wysłała mnie na przesłuchanie do klubu ZAKR (Związek Polskich Autorów i Kompozytorów - przyp. red.) w hotelu Bristol. Przychodzę, w komisji siedzi Niemen, Gaertner i dyrektor klubu. Pamiętam, zaśpiewałem "O Darling" Beatlesów. "Co sądzisz?" - spytał dyrektor Niemena. A on wstał, pogłaskał mnie po głowie i powiedział: "Będą z ciebie lud+46 l.). Założyliśmy zespół 2 plus 1. Zaczęliśmy grać. Pojechaliśmy na festiwal do Opola, nawet zdobyliśmy nagrodę. I pewnie grałbym jeszcze z nimi dłużej, gdyby nie zdarzyła się rzecz straszna! Ktoś w garderobie usiadł mi na gitarę i kompletnie ją zniszczył.
Wtedy właśnie usłyszałem o niej, o Elizie Grochowieckiej. Ktoś inny podpowiedział, że w Warszawie jest dziewczyna, która śpiewała w zespole Portrety. Ma gitarę, ale jej nie używa. Pojechałem, rzeczywiście gitara stała w kącie. Zagrałem coś. Był tam Zbyszek Hołdys (59 l.). "Fajnie byłoby, gdybyśmy pograli" - zaproponował. Zgodziłem się i tak powstał zespół Andrzej i Eliza. I w zasadzie dopiero wtedy, a to był mój czwarty zespół, ojciec zaakceptował fakt, że jestem muzykiem. Bo wcześniej... Kim ja byłem? Przecież taki zawód jak muzyk nie istniał. Eliza została moją partnerką, żoną... Ale rozstaliśmy się w 1977 roku. Bo... Bo zakochałem się strasznie w mojej obecnej żonie Joli. Tak, to była moja wina. Jeśli miłość można nazwać winą. Jeszcze 4 lata walczyłem o zespół Andrzej i Eliza. Nie chciałem, by się rozpadł, bo dawał pracę 17 fajnym ludziom. Ale przyszedł 1981 rok. Eliza bardzo bała się, tego, co się tu działo. Bała się że wejdą Rosjanie i będzie jak niegdyś na Węgrzech. Wyjechała więc ze swym chłopakiem do Niemiec, dostali obywatelstwo i do dziś tam mieszkają.