- Dlaczego przyjęła pani propozycję zagrania prof. Bogny Mróz?
- Kiedy zapytano mnie czy chciałabym zagrać czarny charakter, tak mnie ucieszyła ta perspektywa, że zdecydowałam się w ciemno, zanim przeczytałam scenariusz. Do tej pory grywałam czarne charaktery w radiu albo w dubbingu, w teatrze raz, Lady Makbet, natomiast w telewizji czy filmie nie pojawiały się takie wyzwania.
- Co się pani spodobało w tej postaci?
- Ja tę postać tak naprawdę poznaję w trakcie zdjęć. Oczywiście kiedy przeczytałam scenariusz, miałam o niej jakieś wyobrażenie, ale ona zaczyna żyć, krew zaczyna w niej pulsować dopiero w sytuacjach, które rodzą się na planie, w zderzeniu z innymi postaciami. Przy całym jej, czasami wręcz podłym, charakterze podoba mi się jej spokój. Spokój, który zachowuje bez względu na to czy przechodzi przez sytuacje, nad którymi panuje, czy takie, które się jej wymykają spod kontroli. Ten spokój wyrasta z wielkiej siły tej kobiety. Mogłaby jej użyć w dobrej sprawie, a jednak jej decyzje nie zawsze obierają ten kierunek. Nie zapominajmy jednak, że jest świetnym chirurgiem i nie bez powodu powierzono jej funkcję ordynatora w szpitalu.
- Zdjęcia do trzeciego sezonu serialu powstawały w dużej mierze w Gdańsku, miejscu szczególnie dla pani ważnym. Tutaj, w Teatrze Wybrzeże zaczynała pani swoją aktorską karierę. Odwiedziła pani stare kąty korzystając z okazji?
- Jakże by inaczej. Niestety w Gdańsku mieliśmy zaledwie dwa dni zdjęciowe. To, że pracowaliśmy tuż przy Motławie, to, że miałam na wyciągnięcie ręki „moje tereny”, Długą, Świętego Ducha, gdzie stoi teatr, w którym było moje studium aktorskie, w którym pracowałam i gdzie mieszkaliśmy w pokojach gościnnych, miejsca które odwiedzałam z moimi kolegami z roku, to był dla mnie po prostu wielki prezent. No i oczywiście pomiędzy zdjęciami zrobiłam sobie spacer po starych kątach. Chwilami miałam takie poczucie, jakbym wsiadła do wehikułu czasu i wyprawiła się w moją gdańską przeszłość.
- Z wieloma aktorami z „Diagnozy” niejednokrotnie już się pani spotykała na panie. W filmie „Chopin, Pragnienie miłości” Adam Woronowicz wystąpił w roli pani syna, a teraz gracie dawnych kochanków.
- Ale w teatrze, w spektaklu „Druga kobieta” w reżyserii Grzesia Jarzyny, tworzymy z Adamem również dość trudną relację damsko-męską.
- Czyli można powiedzieć, że macie to już przećwiczone.
- Poniekąd, choć są to zupełnie inne postaci. Niesamowite jest to, że kiedy po raz pierwszy przyjechałam na plan „Diagnozy”, miałam wrażenie, jakbym wróciła do domu, jakbym przyjechała do siebie. A przecież nigdy mnie tu nie było, prawda? O tym właśnie decydują ludzie. Z Adamem, z Mają Ostaszewską, Olą Konieczną, Michałem Czerneckim spotykałam się nie tylko na planie, ale przede wszystkim w teatrze, podczas wielomiesięcznych prób i spektakli granych przez lata.
- Wspomniała pani, że widzowie po praz pierwszy zobaczą panią w roli czarnego charakteru. Czekała pani na tę rolę? Brakowało pani wcześniej takiej roli?
- Zdecydowanie tak. Cieszę się, że ktoś wreszcie na to wpadł. Wciśnięto mnie do szuflady „aktorka dramatyczna, postaci szlachetne” i nikt nie chce zaryzykować, żeby obsadzić mnie wbrew tej etykietce. Tak było przecież z Judytą w „Nigdy w życiu”. O moim udziale w tym filmie zdecydował przypadek. Bardzo chętnie bym zagrała np. jakąś prymitywną pańcię czy wiejską babę... Siedzą we mnie. Pamiętam jak kiedyś rozmawialiśmy z Wojtkiem Smarzowskim na temat naszej ewentualnej współpracy. Powiedział, że chciałby zrobić spotkanie w rodzaju zdjęć próbnych i zderzyć mnie przed kamerą ze swoimi aktorami, bo on mnie czyta jako, zacytuję: „kobietę z klasą” i nie wie czy się odnajdę w jego świecie. Po tej próbie zaproponował mi tę rolę, niestety nie udało się zgrać terminów. Szkoda, choć jestem mu wdzięczna za to, że zaryzykował.
- Wiele dojrzałych aktorek zwraca uwagę na problem, że brakuje dla nich ciekawych ról. Czy pani się z tym zgadza?
- Niestety tak. Trzeba jednak zauważyć, że teatr jest łaskawszy dla kobiet dojrzałych i ma do zaproponowania świetne role. Nie jest ich tak wiele jak męskich, ale jeśli już, to zazwyczaj jest to materiał, który daje pole do popisu. Natomiast jeśli chodzi o kamerę, to tu, z rolami dla dojrzałych kobiet, jest już mało ciekawie. Okazuje się, że ten problem dotyka aktorki na całym świecie. Przed laty przeczytałam wywiad z Maryl Streep, która, wówczas, jako 48-latka, powiedziała, że ma świadomość tego, że już ustępuje, bo wchodzą młode aktorki, i że taka jest kolej rzeczy. Szczęśliwie w jej przypadku się to nie sprawdziło, ale to jest Maryl Streep. Zresztą za Oceanem powstają produkcje, w których coraz częściej grają starsze aktorki. Jeżeli nie dostają takich propozycji od producentów to same je sobie stwarzają. Choć trzeba zauważyć, że u nas też już coś się zmienia. Rozmawiałam nie tak dawno z Agatką Kuleszą, która powiedziała: "Kiedy ty byłaś w moim wieku, nie było tylu ciekawych propozycji dla aktorek po czterdziestce i jeśli jedna dostała dużą rolę, to inne w tym czasie nie miały co robić. A my teraz gramy cały czas i wiele z nas równolegle".
- Czy dla dojrzałych aktorek zaczyna się nowa era?
- Na to liczę. Mam nadzieję, że ten trend dogoni moją półkę wiekową. Bo historie dojrzałych kobiet są przecież niebywale interesujące.
Emisja w TV:
Diagnoza
wtorek 21.20 TVN