Słoneczny poranek nie zapowiadał tak dramatycznych zdarzeń. Koty Maryli Rodowicz jak zwykle chodziły swobodnie po swoim terenie. W pewnej chwili jeden z nich, kot rasy maine coon, postanowił sprawdzić, co słychać u sąsiada. Wspiął się więc na mur dzielący dwie posiadłości i wpadł wprost w paszcze rozwścieczonych pitbulli. W starciu z bestiami nie miał szans. Kazimierz zginął na miejscu. Rodowicz wciąż jest w szoku i nie może uwierzyć, że jej ukochany kot nie żyje.
- Ja od poniedziałku nie mogę oddychać, jak o tym myślę, serce mnie boli. Jesteśmy pogrążeni w żałobie. Kazimierz był moim najmilszym kotkiem... - wyznaje wzruszona Maryla Rodowicz w rozmowie z "Super Expressem".
Przeczytaj koniecznie: Maryla Rodowicz: Ten przebieraniec kradnie mój wizerunek. Sobowtór Maryli udaje gwiazdę. TAK czy NIE?
- Chodził za mną krok w krok. Czekał na mnie przy drzwiach, jak wracałam w nocy z koncertów, i patrzył mi głęboko w oczy. Był wyjątkowy. Jego brat Leszek jest teraz bardzo samotny. Staram się znaleźć sobie teraz dużo zajęć, żeby nie myśleć o tym, co się stało... - dodaje. Widać, że wspominanie Kazimierza przychodzi jej z bólem.
- Kazimierz miał trzy lata. Niedawno wprowadził się obok nas sąsiad, który ma dwa pitbulle. Mój ukochany Kazimierz był bardzo ufny... Sąsiad tylko wysłał SMS-a, że jest mu przykro - opowiada artystka.
- Na razie musimy pomyśleć, jak zabezpieczyć teren, żeby nasze koty nie przechodziły przez ten mur. Po prostu nie będą wypuszczane z domu. Koty są u nas niemal członkami rodziny - wzdycha Maryla i dodaje: - Szukam teraz nowego kota, ale żaden nie zastąpi Kazimierza.