Szef "Faktów" przyjmuje mnie w swoim gabinecie pełnym książek. Podczas rozmowy skoncentrowany, skupiony, ale kątem oka zerka na monitory. Jego telefon dzwoni bez przerwy, a sam za komórkę chwyta tylko raz, żeby grubszym słowem zmobilizować swoich ludzi do skuteczniejszej pracy.
- Jak pana zdrowie?
- Wszystko w porządku.
- Pytam, bo kilka tygodni temu miał pan sercową zapaść. Nie za ciężko pan pracuje?
- Nie było tak dramatycznie, jak pisały gazety, ale rzeczywiście dostałem pierwsze ostrzeżenie. Pierwsze żółte mocne światło.
- Jakieś wnioski pan wyciągnął?
- Żadnych oczywiście. Zacząłem może trochę inaczej jeść, wcześniej chodzę spać, ale co z tego? Siedzę tu w redakcji do wieczora, tak jak siedziałem wcześniej, bo kocham tę robotę.
- Macie w TVN wyścig szczurów? Dorota Wellman czuje się źle, ale mimo wszystko pcha się przed kamerę. Groteskowo to z boku wygląda.
- To indywidualne decyzje. Nie wiem, na ile Dorota czuła się źle, a na ile jej kłopoty zdrowotne były rzeczywistością medialną. Sam nie mam problemu z powiedzeniem: "OK. Robię sobie 5 dni wolnego". I tak było. Gdy wypuścili mnie z kliniki w Aninie, siedziałem w domu, chodziłem na spacery, czasami tylko pracowałem (śmiech).
- Dlaczego tak pana ciągnie do tej roboty?
- Chyba jako dziennikarze jesteśmy grupą szczególnie pokręconą na punkcie tego, co robimy. Gdybyśmy nie kochali swojej pracy, to nie wytrzymalibyśmy w niej dłużej niż dwa lata. To dziwny zawód. Człowiek świadomie się wypala, czasem czuje gorycz, bo może kogoś skrzywdził. Co nie zmienia faktu, że przychodzimy do pracy z takimi wielkimi zębami na newsa...
- I efekty są. Wygrywa pan różne rankingi popularności. Wynika z nich, że jest pan dziennikarzem najchętniej wpuszczanym do polskich domów. A kogo pan zaprosiłby do siebie na Wigilię?
Chyba wszystkich. No, może z drobnym wyjątkiem kilku osób, z którymi mam niewyrównane rachunki. To ludzie, z którymi rozstawałem się w różnych okolicznościach.
- Kobiety?
- To sprawy i zawodowe, i prywatne, ale nie na tyle poważne, żebym 24 grudnia o 17.30 musiał ryglować drzwi. W ogóle z wiekiem jestem coraz mniej wojowniczy. Każdy niesie na plecach worek z grzechami. Sam też robiłem głupie rzeczy, które każą mi teraz podchodzić do życia z dystansem i pokorą.
- Tęskni pan za Andrzejem Lepperem w polityce?
- Do Leppera nie tęsknię, tak jak nie tęsknię do Romana Giertycha, co nie zmienia faktu, że dzisiaj są bardzo ciekawymi rozmówcami. Dobrze im zrobiło roczne rozstanie z polityką, bo nabrali dystansu do własnych działań.
- Ale obaj wicepremierzy potrafili uratować nawet najnudniejszy program.
- Gdy Jarosław Kaczyński przykrywał kolejne wywołane przez siebie konflikty zastępczymi tematami, to miałem wrażenie, że z punku widzenia atrakcyjności dziennikarskiej dostajemy cudownie opakowane zawiniątko, ale w środku jest papka.
- A teraz ludzie mówią, że w telewizji to już tylko Palikota można oglądać. On zawsze coś palnie, a reszta jest totalnie bezbarwna.
- Jeżeli miałoby to być szersze zjawisko, to znaczy, że ponieśliśmy klęskę jako dziennikarze, bo nie uświadomiliśmy ludziom, co jest naprawdę istotne.
- A nie tęskni pan za nowymi medialnymi nazwiskami w polskiej polityce. Gazety piszą o sekowaniu posłanki Muchy? Takie osoby jak ona powinny błyszczeć w telewizorze?
- Psychologowie twierdzą, że podświadomie wolimy patrzeć na ładnych ludzi. Pytanie jeszcze, o czym te osoby mówią. Posłanka Mucha jest doktorem nauk ekonomicznych i z tego, co mówi, wyłania się obraz osoby rozsądnej. Inna sprawa, że nigdy nie zdarzyło mi się oceniać polityków pod kątem urody.
- Z iloma jest pan na ty?
- Z niewieloma. Można by ich policzyć na palcach dwóch rąk. Kiedyś wydawało mi się, że to duże obciążenie dla dziennikarza.
- A teraz?
- Teraz potrafię sobie z tym poradzić, bo nigdy znajomość z politykiem nie przeszkodziła mi w zadaniu mu pytania, nawet najtrudniejszego. Gdybym zauważył u siebie jakiś rodzaj fraternizacji, to szybko starałbym się to wyeliminować. Może to być zabójcze, bo nie ma niczego gorszego niż widz, który czeka na pytanie, które musi paść, a nie pada.
- A co decyduje, że z jakimś politykiem przechodzi pan na ty?
- Były po prostu takie sytuacje...
- Na przykład popijawa w sejmowej restauracji?
- Bez przesady (śmiech). To już szybciej boisko piłkarskie albo mniej formalne spotkanie w Sejmie. Gdy pan jednak zapyta, czy piłem z posłami wódkę, to odpowiem, że nie.
- Naprawdę? A wino chociaż?
- Z jedynym politykiem, z którym napiłem się wina, ciągle jestem "per pan".
- Polacy coraz mniej chętnie oglądają programy informacyjne. Czy można odwrócić tę tendencję?
- Doszliśmy już do tak wyśrubowanego pułapu, że zastanawiam się raczej, jak utrzymać tę widownię i nie pozwolić jej odejść. Jako Polska jesteśmy w ogóle fenomenem. Bywa, że w "Faktach" mamy większą widownię niż programy informacyjne w USA, w których żyje 300 milionów ludzi.
- Oglądał pan wybory prezydenckie w USA z bardzo bliska. Jak wrażenia?
- To był pasjonujący czas. Działa się historia, a najciekawiej było wtedy, gdy okazało się, że to Obama wygrał. Przysnęliśmy już wtedy ze zmęczenia i nagle obudziły nas krzyki na ulicy...
- ...a to poseł Górski krzyczał, że skończyła się era białego człowieka.
- (śmiech). Nie, to nie był poseł Górski. To były inne okrzyki, wielki tłum. Główne ulice Waszyngtonu zablokowane, a demonstranci pod Białym Domem wołają do Busha: "Zabieraj się stąd!".
- Był pan też w Watykanie, gdy umierał tam Jan Paweł II. Po powrocie dzwoniłem i próbowałem namówić pana na rozmowę. Dlaczego pan wtedy odmówił?
- Z kilku powodów. Papież był postacią tak znaczącą, że wytwarzał rodzaj osobistych emocji. Każdy inaczej przeżywa sprawy wiary. Kiedy się o nich opowiada, brzmią zazwyczaj bardzo banalnie, a to ostatnia rzecz, której bym chciał.
- A inne powody?
- Jeśli cierpię na coś w życiu, to na pewno nie na nadmiar prywatności. Są rzeczy, o których mówię niechętnie. Wtedy pomyślałem sobie, że dziennikarstwo jest czasami najpiękniejszym zawodem świata, a czasami najbardziej paskudnym. Uczestniczyłem w najważniejszym wydarzeniu, jakie przyszło mi relacjonować, a mój kłopot był taki, że nigdy relacjonować go nie chciałem. Miałem opory, żeby o tym potem mówić. Łatwo mieć na czole napisane "hiena dziennikarska".
- Inni dziennikarze rozpowiadali, że papież przed śmiercią chciał właśnie z nim rozmawiać.
- Nie chcę tego komentować. Tam się działa historia i ludzie się przeróżnie zachowywali.
- Jak reagują na pana ludzie spotkani na ulicy?
- Mam wyłącznie sympatyczne spotkania.
- Pytam, bo słuchaczki Radia Maryja lubią czasami zdzielić parasolką waszych kamerzystów?
- Mnie się jeszcze nie oberwało. Może mam jakieś przywileje, a może panie, co wygrażają innym parasolkami, mają mniej odwagi, gdy mnie widzą.
- Ze swoją znaną twarzą może być pan przykładem dla innych, np. jako kierowca? Prowadzi pan samochód spokojnie? Nie używa klaksonu?
- Nie. Nie prowadzę spokojnie i używam klaksonu (śmiech). Jest dwóch Durczoków. Jeden jeździ samochodem, a drugi porusza się piechotą. Tego pierwszego, który trąbi, strasznie się wstydzę.
- Ludzie wiedzą, że otrąbił ich Durczok? Jeździ pan w przyciemnianych szybach?
- Wiedzą, wiedzą. Nie separuję się od ludzi. Mieszkam na normalnym osiedlu, sam robię zakupy. Nie uważam, że tylko dlatego, że jestem bardziej rozpoznawalny, więcej mi się od życia należy.
- To skąd to pana zachowanie na drodze?
- Bo mam często wrażenie, że Polacy na drogach stają się zabójcami. Każdy steruje tym swoim pociskiem i ja też. Na drodze walczę, żeby przeżyć. Mało we mnie wyrozumiałości.
- Mieszka pan pod Katowicami, a pracuje w Warszawie. Miałem wyobrażenie, że dociera pan do pracy samolotem albo motocyklem, a okazuje się, że wybrał pan pociąg. Inter City zaciera ręce.
- Nie mają się z czego cieszyć. To coś okropnego, co się w tych pociągach dzieje. Niedawno miałem uroczą podróż. Siedziałem na własnej walizce w okolicach toalety. Było bardzo malowniczo.
- Aaaa. Miejscówki się nie kupiło?
- Spóźniłem się, a pociąg pełny... I przesiedziałem 3 godziny pod klozetem...
- Gnał pan do żony, która jest ponoć matką pana sukcesów. Przyjąłby pan małżonkę do pracy?
- Miałbym kłopot, bo trudno mieć partnera życiowego obok siebie także w pracy. Marianna pewnie mnie zamorduje, jak pan to wydrukuje (śmiech).
- W dodatku byłaby chyba pana podwładną?
- To w ogóle byłby kłopot, bo jak znam charakter Marianny, która lubi postawić na swoim, nie byłaby zbyt ugodowa. Szczęśliwie pracuje w TVP Katowice.
Kamil Durczok (40 l.)
Redaktor naczelny i prezenter TVN-owskich "Faktów". Wcześniej przez 12 lat pracował w Telewizji Polskiej. Studiował prawo. Miesięcznik "Press" uznał go za dziennikarza roku 2000. Mieszka pod Katowicami. Żona Marianna, syn Kamil (12 l.).