- Trzeba nie mieć wyobraźni, żeby tak zostawić dziecko i iść na zakupy - grzmi na łamach "Super Expressu" dziennikarka. Niezbyt rozsądna matka zamiast podziękować, zwyzywała panią Joannę od idiotek.
To miały być spokojne zakupy w jednym z warszawskich centrów handlowych. Skończyły się koszmarną interwencją. Racewicz, idąc na zakupy, zwróciła uwagę na wyjący alarm w czarnym volkswagenie passacie zaparkowanym na piętrowym parkingu. To, co po chwili ujrzała, przerosło jej wyobrażenia. W samochodzie zamknięty był mały chłopiec! Dziecko rozpaczliwie krzyczało i waliło w szyby.
- Ten chłopczyk był w wieku mojego synka. Był przerażony. Nie wiem, jak można tak potraktować swoją ukochaną osobę, swój skarb. Ludzie traktują swoje dzieci i zwierzęta jak przedmioty. Mam nadzieję, że w końcu zostanie to jakoś uregulowane prawnie - mówi Racewicz w rozmowie z "Super Expressem". - Kto z odrobiną oleju w głowie zostawia dziecko w puszce? Co z tego, że to nie na słońcu? W samochodzie po wyłączeniu klimatyzacji temperatura rośnie momentalnie - dodaje zszokowana.
Dziennikarka stała przy samochodzie i uspokajała chłopca do czasu, aż przyszła jego matka. Zamiast podziękowań została zwyzywana.
- Usłyszałam, że jestem głupia, że jestem idiotką i żebym się pier... To był stek wyzwisk - smuci się roztrzęsiona Racewicz.