- Nie znudziła się już pani graniem Barbary Mostowiak w serialu "M jak miłość"?
- Jestem przywiązana do tego serialu. Lubię go i lubię tę postać. Tak naprawdę dzięki temu serialowi moje 50 lat w zawodzie zaczęło inaczej błyszczeć. Mam do "M jak miłość" uczciwy stosunek, bo w pewien sposób mnie wypromował. Jestem osobą, która w stosunku do wszystkiego, co dostaje od losu, stara się podchodzić z pokorą i wywiązywać z powierzonych zadań jak najlepiej. Mam mnóstwo sympatycznych fanów i nie chcę, aby oni się na mnie zawiedli. A czy nudzi mnie gra w serialu? Pewnie czasami tak, zwłaszcza jeśli mam trzy sceny i tylko rozstawiam naczynia i mówię "Ojej, jak ty źle wyglądasz". Niemniej uważam, że scenarzyści fajnie piszą role tej dwójki starszych ludzi (Barbary i Lucjana - przyp. red.).
- Mostowiakowa jest dosyć nowoczesna jak na kobietę mieszkającą na wsi.
- Bo tak powinno być nawet na wsi. Kobiety, które są zagonione pracą w kuchni, na polu, przy dzieciach też powinny mieć coś z życia. Mam nadzieję, że kobiety, które oglądają serial - także, a może przede wszystkim ze wsi - zrozumieją, że każda z nich powinna móc rozwijać swoje zainteresowania, że Internet też jest dla nich.
- W "M jak miłość" grają też bardzo młodzi ludzie. Udziela im pani wskazówek aktorskich?
- Osoby 16-, 17-letnie nie mogą grać tak, jak osoby po szkole aktorskiej, więc trzeba akceptować ich sposób grania. Wolałabym pracować z osobami, które mają pewne doświadczenie wyniesione ze studiów aktorskich. Niewiele osób, jeśli im się zwraca uwagę, słucha i przyjmuje ją. Dziś, niestety, młodemu pokoleniu brakuje pokory. A tę daje granie małych ról, epizodów. Jak może mieć pokorę i skromność amator, który zostaje wyłowiony z anonimowego tłumu i z dnia na dzień staje się znany? Uważa, że jest genialny! Więc po co ma słuchać rad starszych aktorów?
- Gdy skończyła pani 70 lat, dokonała pewnego rodzaju podsumowania?
- Raczej nie. Jestem teraz bardzo aktywna, bardziej niż wówczas, gdy wychowywałam dziecko, a potem opiekowałam się chorym mężem (Tomasz Zaliwski, aktor - przyp. red.). Przyznaję się, że po jego śmierci miałam chwilę załamania, ale podniosłam się. Mam jeszcze dużo do powiedzenia zarówno zawodowo, jak i prywatnie. Mimo że ról dla aktorów po "60" jest mniej, staram się wypełnić czas w inny sposób. Jeżdżę dużo po Polsce, spotykam się z ludźmi. Będę to robiła, dopóki starczy mi sił. Każdy dzień witam słowami: "Będzie dobrze, dzisiaj będzie lepiej".
- Może ta pani energia płynie od... męża?
- Na pewno. Wierzę w to, że jest obok mnie, że się mną opiekuje. Od wielu rzeczy mnie chroni, na wiele mnie namawia. Kiedy się nad czymś zastanawiam, słyszę jego głos i myślę, że on steruje moimi myślami. Całe życie się mną opiekował. Nasz związek był symbiozą absolutną, choć oczywiście zdarzały się między nami mocne starcia. Zawsze jednak służyły czemuś dobremu.
- A jak ocenia pani 50 lat pracy w zawodzie?
- Tak jak 70 lat życia, tak i 50. lat pracy nie ma sensu podsumowywać, bo myślę, że coś jeszcze zrobię. Chociaż nie przeszłam niezauważona, mam spory dorobek artystyczny. Co prawda nie byłam gwiazdą, która wystrzeliła jak Tyszkiewicz czy Zawadzka, ale przez 50 lat utrzymywałam się na powierzchni tego zawodu. Myślę, że swoje życie wypełniłam właściwie. Wciąż podejmuję wyzwania, jeśli Bóg da mi jeszcze 5-6 lat, to chętnie z tego czasu skorzystam.