Festiwal w Opolu zajmuje w pani sercu szczególne miejsce. I to już od dziecka.
Edyta Górniak: - W swojej dziecięcej wyobraźni występowałam w Opolu już od najmłodszych lat (śmiech). Ale w rzeczywistości wystąpiłam, kiedy miałam „naście”. Scena opolskiego amfiteatru to było w moim dziecięcym sercu największe marzenie. Nie było większego!
A już kilkanaście lat później, po powrocie z Eurowizji, opolska publiczność nie chciała dać pani z niej zejść, bisowała pani wiele razy. Za każdym razem, gdy widzę ten występ w sieci, mam ciarki i widzę pani ogromne wzruszenie, szczęście i chyba niedowierzanie w swój sukces. A który występ dla pani był tym najważniejszym?
- Pamiętam wszystkie swoje wystąpienia w Opolu. Mierząc je swoją miarą, z kilkunastu, chyba tylko dwa, trzy przebiegły zgodnie z moimi planami i przygotowaniami. Ale publiczność opolska, niezależnie od mojej samokrytyki, zawsze jest wobec mnie bardzo entuzjastyczna i bardzo ciepło wita mnie na swojej scenie. Łączy nas długa i piękna historia, bo przecież dorastałam w tym pięknym mieście - także jako artysta na oczach widzów. Bisy zawsze są bardzo wzruszające, ale dziś już przez reżyserów raczej zabraniane. Wszystko przez ograniczony czas antenowy.
"Dzień występu na scenie jest jak dzień ślubu"
Widzowie widzą panią na scenie tylko przez kilka minut. Można by pomyśleć: przyszła, zaśpiewała, poszła. I jeszcze zgarnęła za to kupę kasy. Tymczasem pani zaczęła pracę nad tymi kilkoma minutami na scenie już dzień po festiwalu w Sopocie, czyli na dwa tygodnie przed Opolem. Jak wygląda ten proces i etapy przygotowań?
- To prawda. Od momentu, kiedy przyjmuję zaproszenie, moje przygotowania trwają właściwie każdego dnia. Jeśli mam miesiąc, rozkładam pracę na miesiąc, jeśli mam mniej czasu, to pracuję bardziej intensywnie. To, czego doświadcza widz, to esencja i skondensowana pigułka złożona z wielu elementów mojego zawodu. Trochę można to porównać do dnia ślubu, który trwa o wiele krócej niż całe jego przygotowanie.
Co przygotowuje pani na tegoroczny festiwal?
- Poproszono mnie, abym z okazji 60-lecia festiwalu przypomniała publiczności utwór pani Ireny Santor, który wykonałam już kiedyś na tej scenie, zanim jeszcze urodził się Allan. Czyli chyba ze 20 lat temu...
Dlaczego Edyta Górniak nie śpiewa swoich piosenek?
Nie wolałaby pani zaśpiewać piosenki z własnego repertuaru?
- Coraz częściej producenci i reżyserzy telewizyjni proszą mnie o wykonania utworów legend muzycznych. Kiedyś bardzo upierałam się, aby był to wyłącznie mój repertuar. Ale dziś uznaję, że każde spotkanie z publicznością jest cenne - niezależnie od tego, czy promuję repertuar własny, czy przypominam innych wielkich artystów.
Edyta Górniak wspiera rozwodników
Na scenę w Sopocie wyszła pani z przesłaniem dla osób, które przeżywają rozwody. Wsparła tym pani wiele osób. Czy właśnie to jest dla pani teraz w występach na scenie najważniejsze? Inni artyści chcą na przykład po prostu bawić ludzi.
- Muzyka niesie wiele różnych przesłań i emocji. Tyle samo, ile nosimy w sobie emocji, tyle kolorów i odzwierciedleń można odnaleźć w muzyce. Osobiście najbardziej naturalne dla mnie jest wspieranie ludzi w trudnych etapach życia. Robię to w sposób intuicyjny. I ludzie w swoich reakcjach potwierdzają, że jest to dla nich szalenie cenne i że są za te przesłania ogromnie wdzięczni. Faktycznie, bardzo dużo jest obecnie rozstań i rozwodów. Ludzie wybierają wewnętrzną prawdę. Bardzo mnie to cieszy.
Pochodzi pani z Opola. Czy na widowni zdarza się pani dostrzec bliskich lub rodzinę? I... czy chciałaby pani tego?
- Bliscy na widowni raczej mnie deprymują (śmiech). Chociaż w tym roku chyba będzie ze mną Allan. Staram się nie patrzeć w oczy widowni, lecz czuć ją sercem. Bo, kiedy zdarzyło mi się popatrzeć, zapominałam tekstu (śmiech).
A czy wizja spotkań za kulisami z innymi artystami zawsze cieszy? W tym roku spotka pani m.in. Marylę Rodowicz, z którą z wielkim szacunkiem i czułością witała się pani w Sopocie. Wasz topór wojenny został zakopany?
- Zawsze miałam ogrom sympatii i szacunku dla pani Maryli. Ona natomiast kiedyś publicznie wypowiedziała się o mnie mocno kąśliwie. Ale wybaczyłam jej to. To już stara i nieaktualna historia. Ponownie się spotkamy na próbach i będzie to dla mnie radość. Lubię spotykać artystów naszej polskiej sceny w kulisach, ale my się wszyscy znamy bardziej z muzyki, niż ze wspólnej herbaty. Nigdy nie ma na to czasu. Zdążymy życzyć sobie powodzenia lub przekazać gratulacje. Wiem, że są czasem tzw. after party, ale niechętnie biorę w nich udział, bo wiele osób pali papierosy.
Na festiwal przyjadą też Doda i Justyna Steczkowska...
- Myślę, że to duża radość dla widowni. Trzymam za wszystkich kciuki. Przed nami piękny wzruszający koncert 60. lat muzyki i słynnego festiwalu opolskiego. Festiwalu, który odbywa się w moim rodzinnym mieście i rozpoczął swoją niezwykłą historię, zanim jeszcze się urodziłam... Czy to nie jest magiczne i wzruszające?
Rozmawiał Adrian Nychnerewicz