"Super Express": - Przyznała pani, że sama pokieruje swoją karierą. Jednak co jakiś czas pojawiają się chętni na to stanowisko...
Edyta Górniak: - Nie jestem zainteresowana współpracą z żadnym z menedżerów w Polsce. Tego jestem pewna. Doświadczenia, jakie zebrałam, poddały mi ten temat do pełnego przemyślenia i przyniosły ostateczne wnioski. Jeśli kiedykolwiek miałabym zaprosić kogoś do współpracy i powierzyć rolę menedżera, czyli osoby, która będzie reprezentowała moje interesy i moje intencje, to wyłącznie poza granicami kraju. W Polsce nie znam osoby, która potrafiłaby rozumieć swojego artystę, która jednocześnie miałaby absolutnie czyste intencje, która miałaby ambicje budować coś wspólnie z artystą, a nie wyłącznie siebie na artyście. Która panowałaby nad ilością pracy i która traktowałaby tę pracę partnersko. Dopóki takich ludzi nie spotkam, a mam nadzieję, że spotkam ich na świecie, nie wyobrażam sobie zaproszenia kogokolwiek do przyjęcia tak opowiedzialnej funkcji. Prowadzę swoją firmę i lubię to robić. Dziś to ja decyduję o jakości i tempie działań. Nikt dotąd nie potrafił w sposób właściwy reprezentować moich interesów poza pierwszym menedżerem - Wiktorem Kubiakiem, dzięki któremu już jako 19-latka występowałam na Broadwayu i który doprowadził do podpisania kontraktu światowego. To był jedyny menedżer, który rozumiał swoją rolę. Jego jedyną ambicją było, aby dać światu artystę.
- A Robert Kozyra? Ponoć złożyła mu pani propozycję pracy?
- A tak, słyszałam o tym, że podobno dał mi kosza. Rzeczywiście kiedyś, kiedy zwolniono Roberta Kozyrę z Radia Zet, zapytałam go, puszczając oko, czy teraz, kiedy jest bezrobotny, może chce zostać moim menedżerem. Zadzwoniłam wtedy, bo było mi Roberta tak zwyczajnie po ludzku żal. Znam go wiele lat i pomyślałam, że dla kogoś, kto miał tak wielką pasję i poczucie władzy i żył nimi przez 15 lat, odebranie mu wszystkiego, co kochał, musiało wiązać się z ogromnym strachem, stresem i z poczuciem osamotnienia. Zadzwoniłam do niego z życzliwości i zwykłej troski, pytając, jak się czuje w tej nowej sytuacji. Nie przedstawiłam mu kontraktu do wglądu z zapytaniem, czy interesuje go konkretna posada, po prostu zażartowałam. Więc jeśli dzisiaj chwali się tym, że dał mi kosza, że odmówił, bo nie chciałby nosić moich sukienek do pralni, jak złośliwie powiedział, to jest dosyć przykre. Nie rozumiem, dlaczego po kilku już latach nagle się do tego odnosi i zmienia wagę tej żartobliwej sytuacji. Wtedy bardzo szczerze mu współczułam, dziś też jest mi go żal, ale już z innego powodu. Życzę Robertowi, aby udało mu się zapracować na swoją własną wartość tak, aby nie musiał zapożyczać nazwisk z pierwszych stron gazet do autopromocji. Trzymam za niego kciuki.
Górniak: przysięga małżeńska jest kłamliwa
- Chyba przewrotnie łączy to panią i Dodę, łatwo ogrzać się w waszym blasku...
- Jest jakoś rzeczywiście tak, że jeśli ktoś chce zwrócić na siebie uwagę, wystarczy powiedzieć w wywiadzie, że spotykał się z Ewą, która miała chłopaka, który kiedyś spotykał się na kawie z Edytą Górniak. Przywykłam do tego absurdu. Dziwię się jedynie, że robi to Robert, bo miałam o nim trochę inne zdanie. Kiedy był szefem radia, wszyscy się z nim liczyli i nagle to się skończyło. Ludzie, którzy go otaczali, to byli ludzie, którzy się go bali lub którzy od niego zależeli, więc w momencie, w którym został zwolniony, musiał czuć się bardzo samotny. Dlatego do niego zadzwoniłam. I kiedy wykręcałam jego numer, nie zważałam na to, ilu artystów w Polsce zniechęcił do pracy twórczej, ilu bezmyślnie obraził. Nie zważałam również na to, że kiedy był szefem Radia Zet, moje piosenki w tym radiu nie były emitowane. Mimo tego wszystkiego, zrobiło mi się go wtedy ogromnie żal. Nie wyobrażam sobie, co znaczy stracić tak wielką pasję, nie mając na to wpływu.
- Czy związek z Piotrem Schrammem ma szanse poprowadzić panią przed ołtarz drugi raz?
- Wydaje mi się, że małżeństwo jest takim rodzajem relacji, która się po prostu nie sprawdza. Nie znalazłam odpowiedzi na pytanie, co w relacji małżeństwo może zmienić "na lepsze". Żyjemy też w zupełnie innych czasach niż nasi dziadkowie, zupełnie inne symbole nas łączą. Z założenia przysięga małżeńska jest kłamliwa, bo jaką możemy mieć pewność, że za 10 lat będziemy czuli to samo co dziś? Na przestrzeni lat ludzie się zmieniają, idą przez życie w różnym tempie. Jedni się rozwijają, drudzy nie, wtedy automatycznie rozchodzą się ich drogi.
- Ale przecież w przysiędze nie ma mowy o tym, że zawsze musi być tak samo. Przez lata miłość ewoluuje razem z nami, zmieniamy się my, uczucie, które łączy dwójkę ludzi...
- Tak, ma pan rację. Miłość powinna umacniać się w przyjaźni i wzajemnym szacunku. Niektórym się to nadal udaje. Jednak dla większości to nieosiągalne. Przy tym, ilu bodźcom i presjom dzisiaj ulegamy, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, jest to wręcz nienaturalne, aby trwać przy sobie, niezmiennie na przestrzeni 50 lat. Trzeba rozumieć, że zmieniło się zbyt wiele czynników wokół nas. Trzeba przyjąć też z pokorą, że życie jest podróżą. Jeśli mamy szczęście, ktoś właściwy dla naszej duszy wsiądzie do tego samego przedziału.