Elżbieta Dzikowska: staram się nie szkodzić środowisku

2013-08-28 4:00

Elżbieta Dzikowska, podróżniczka, fotograf, reżyser, pisarka, sinolog, wciąż podróżuje. Obcując z naturą mniej czy bardziej egzotyczną, stara się być blisko niej na co dzień. Ale jak twierdzi, we wszystkim należy zachować umiar.

 

- Podobno kiedyś za ekologiczne zachowania sąsiad poszczuł panią psami?

- Istotnie tak było. Bardzo mnie denerwują wszelkie śmieci i kiedyś zbierałam każdy papierek z drogi. I gdy z tymi papierkami w torebce foliowej przechodziłam obok posesji pewnego pana, to on się nagle zezłościł, zaczął na mnie krzyczeć i poszczuł mnie psami. A ja nawet nie dotknęłam jego ogrodzenia. Nie rozumiem więc, dlaczego tak się zachował. Może poczuł się zawstydzony. Ale to trochę przytłumiło moje zapędy do sprzątania świata.

- Ekologia to dla pani czyste ulice?

- Między innymi, bo głównie chodzi mi o to, żeby nie zaśmiecać środowiska tak w ogóle. Dlatego cieszę się, kiedy będąc w Bieszczadach, widzę, jak młodzież chodzi po górach i sprząta. I cieszą mnie wszystkie akcje typu "Sprzątanie Świata". Bo szacunku do natury, do ziemi, trzeba uczyć od dziecka. Dobrze, że szkoły to już robią, choć wciąż jeszcze idzie to opornie.

- Program "Pieprz i wanilia", który przez wiele lat prowadziła pani z mężem, Tonym Halikiem, przyciągał przed telewizory ok. 18 mln Polaków. Pokazywali państwo w nim miejsca, z których wiele z pewnością już straciło sporo ze swej dziewiczości. Dużo się zmieniło również w pani ukochanych Chinach. Czy wobec tych - przecież nieuniknionych - zmian łatwo żyć w zgodzie z naturą?

- Nie dajmy się zwariować. Nie chodzi przecież o to, że mamy sobie odmawiać tego, co sprawia, że żyje nam się wygodniej. W niektóre miejsca można zawędrować wyłącznie z plecakiem, w inne dostać się tylko samolotem. Kiedyś dużo chodziłam z plecakiem, dziś muszę się oszczędzać ze względu na swój kręgosłup.

- Ostatnio pojawiła się, szczególnie wśród naszych celebrytów, moda na ekologiczną odzież, obuwie, środki do prania i higieny osobistej, już nie wspominając o ekologicznym jedzeniu. Pani też ulega takiej modzie?

- Nie wariuję na punkcie ekologii, zakładam buty ze skóry, bo nie cierpię plastiku, a bawełny noszę, bo są przewiewne. Kieruję się zdrowiem, wygodą, ale tak, żeby nie szkodzić naturze.

- Jada pani mięso?

- Jak najbardziej. Przecież w przyrodzie zwierzęta też żywią się mięsem. A uprzedzając ewentualne dalsze pytania: korzystam z komunikacji trującej spalinami, używam wody z kranu, nie deszczówki, a zakupy robię w zwykłych sklepach.

- Jednak gdy jest pani gdzieś w dalekich stronach z dala od miast, to wszystko wygląda chyba nieco inaczej?

- Oczywiście, wtedy mogę spać na gołej ziemi, na podłodze, polewać się wodą z beczki lub ze studni, jeść to samo, co miejscowi. Tylko czy to jest ekologiczny styl życia? Nie, to konieczność wynikająca z takich, a nie innych warunków. Ja na szczęście łatwo się dostosowuję do warunków, nawet tych trudnych. Jeśli trzeba, to czyszczę naczynia popiołem, używam miejscowych mikstur do higieny ciała, załatwiam potrzeby fizjologiczne w naturze. Po prostu wtapiam się w lokalny świat.

- Czy teraz podróżuje pani samotnie?

- Nie lubię samotnych podróży. Co to za przyjemność nie móc podczas wyprawy wymienić się uwagami, nie mieć komu powiedzieć o swoich wrażeniach, czy wspólnie podziwiać wspaniałych widoków. Zawsze jeżdżę z kimś, np. do Chin z przyjaciółką Chinką, która kiedyś uczyła mnie tego języka.

- I nadal kolekcjonuje pani hotelowe klucze?

- To jest coraz trudniejsze, bo coraz częściej zamiast kluczy są karty. Ale tak, mam całkiem pokaźną kolekcję, właściwie nie ja, bo kolekcja znajduje się w Muzeum Podróżnika im. Tony'ego Halika w Toruniu.

- W jednym z wywiadów tak powiedziała pani o Chinach: "Zamienili pomnik Buddy na telewizor, a tradycyjne stroje na ciuchy z sieciówek". Te słowa, świadczące o oddalaniu się od natury, mogą dotyczyć wielu innych miejsc na świecie. Czy takie Chiny wciąż panią pociągają?

- Takie jest życie, a rozwój technologiczny nieunikniony. W gruncie rzeczy, na szczęście. A do Chin niedługo znowu się wybieram.

I wciąż będę poszukiwać takich miejsc na ziemi, których jeszcze nie dotknęła globalizacja. I wiem, że takie są, także w Polsce. Chociażby nad Biebrzą, gdzie pali się w piecu i piecze w nim chleb, robi masło w drewnianej maselnicy i przechowuje jego osełki owinięte liśćmi chrzanu.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki