Dom w Grotnikach pod Łodzią to dla Ewy Krawczyk bezpieczeństwo, azyl, a przede wszystkim miliony wspomnień związanych z Krzysztofem Krawczykiem. Zamieszkali w nim w latach 80., niedługo po powrocie z USA. Ten dom należał do Tadeusza Przybysza, kolegi Krzysztofa Krawczyka z dawnych lat. Kiedy go zobaczyli, nie mieli wątpliwości, że to właśnie tutaj chcą spędzić resztę swojego życia.
Po śmierci artysty Ewa postanowiła w nim pozostać. Na ścianach wciąż wiszą ich wspólne zdjęcia, nadal pachną Krzysztofem ubrania, które po sobie pozostawił. Żona zmarłego artysty czuje tam obecność swojego ukochanego. – Kiedy wracam z cmentarza, mówię: „Do zobaczenia, Krzysiu, w domu”, a kiedy przyjeżdżam, on tutaj jest. Ja to czuję. Żyję wśród męża. Jest on przez cały czas obecny w domu. Jest ze mną nawet w kuchni, jak gotuję, i w jadalni. Dzięki temu towarzyszy mi przez cały czas – mówiła nam rok temu.
Teraz kobieta drży, że może stracić dach nad głową i z obawą czeka na decyzję sądu w sprawie spadku po mężu. Junior nie chce bowiem zachowku po tacie, domaga się połowy majątku. W grę wchodzi półtora miliona złotych. – Zależy mu, żeby mógł godnie żyć i korzystać z tego, co mu się należy. Ma nadzieję, że gdy wygra sprawę, to za pieniądze ze spadku kupi sobie niewielkie mieszkanko, z którego będzie miał blisko do opieki medycznej – powiedział nam znany Trubadur Marian Lichtman (76 l.).
Jeśli sąd zdecyduje, że synowi artysty należy się połowa majątku, Ewa Krawczyk prawdopodobnie będzie zmuszona sprzedać ok. 150-metrowy dom, by spłacić pasierba.
Na ostatniej rozprawie sądowej zeznania świadków pogrążyły wdowę. Syn Krawczyka wierzy więc w swoją wygraną. – Widziałem się z nim ostatnio. Czuje się całkiem dobrze. Jest wesoły. Ma nadzieję na pozytywny wyrok sądu. Powoli odzyskuje spokój. Wraca mu też radość życia – dodał Lichtman.