Ewa Wachowicz tuż po świętach rusza na Antarktydę! Planuje wyczyn, który nie udał się jeszcze żadnej kobiecie

2024-12-24 9:22

W domu Ewy Wachowicz atmosferę Bożego Narodzenia czuć już na początku grudnia. Słynna restauratorka i gwiazda programu „Ewa gotuje” zdradziła, czym zaskakuje jej wigilijny stół i za to kocha polskie zwyczaje świąteczne. Opowiedziała też o niezwykłej wyprawie, która czeka ją tuż po Nowym Roku. Dlaczego wybiera się na Antarktydę?

- Boże Narodzenie to w pani domu bardzo ważny czas w roku. Na co pani czeka najbardziej?

- Rzeczywiście, bardzo lubię obchodzić święta. Teraz, kiedy dzieciaki wyfrunęły z gniazda, tym bardziej cieszę się na chwile, kiedy można się spotkać przy wspólnym stole. Najbardziej chyba w grudniu wyczekuję tego momentu, kiedy zaczynają się przygotowania do Bożego Narodzenia. U nas tradycją już stało się wspólne wypiekanie pierniczków, które odbywa się na początku grudnia, żeby mogły trochę poleżeć tydzień lub dwa, bo takie są najsmaczniejsze. A że robimy ich zawsze dużo, to wypiekamy je na 2 lub nawet 3 tury. Zjeżdżają się wtedy dzieciaki, które są już dorosłe, więc trzeba odpowiednio wcześniej ustalić dogodne dla wszystkich terminy. Dzięki temu, że jest tyle rąk do pracy, robi się z tego bardzo fajna zabawa. Możemy wtedy wspólnie spędzić czas, ale też po prostu porozmawiać. To samo dotyczy lepienia uszek czy pierogów, które też robię wcześniej i po prostu zamrażam, aby były już gotowe na święta. Drugim najważniejszym dla mnie momentem jest wigilijny wieczór – gdy wszyscy zbieramy się przy wspólnym stole, każdy odświętnie ubrany, składamy sobie życzenia… To dla mnie najważniejszy wieczór w roku.

- Wygląda więc na to, że w święta nie rządzi pani w kuchni niepodzielnie.

- Już nie (śmiech). To się zmieniło stosunkowo niedawno. Wcześniej byłam taką Zosią-Samosią, która bardzo chciała robić wszystko sama. Kilka lat temu, z racji wielu różnych zajętości, które miałam przed świętami, bratowa zaoferowała się zorganizować Wigilię u siebie, ale że w ostatniej chwili się rozchorowała, stanęło na tym, że święta będą u mnie. Czasu na przygotowania było już jednak tak mało, że wiedziałam, że tym razem muszę odpuścić, zaczęłam więc dzwonić po różnych członkach rodziny, z których każdy zaoferował, że przywiezie jakąś swoją specjalność. Ktoś zrobił sernik, ktoś inny upiekł imbirowiec… I wtedy sobie uświadomiłam, że tak naprawdę do bardzo fajna sprawa, bo każdy jest zaangażowany, może pochwalić się swoim popisowym daniem, a wspólne lepienie pierogów czy krojenie warzyw do sałatki to też okazja, żeby pobyć razem, pośmiać się, pogadać. To tak naprawdę najlepsze wspólne chwile.

FB SE: Biało-czerwona Cichopek, Wachowicz i Sykut-Jeżyna w błyskotkach, ale show skradł Ibisz

- Jest coś, co wyróżnia pani świąteczny stół od tego tradycyjnego, który pojawia się w typowym polskim domu?

- Jestem tradycjonalistką i mój stół wigilijny też w dużej mierze taki jest. Uważam, że warto pielęgnować nasze piękne polskie zwyczaje, zwłaszcza, że nigdzie indziej na świecie takich nie ma. Nasze dzieciaki też są zresztą tego nauczone. Kultywuję więc tradycje, które wyniosłam z mojego rodzinnego domu. Na stole zawsze rozkłada się u nas sianko, dopiero na nim kładzie obrus – zawsze musi być biały. Na nim rozrzucam też co roku orzechy, które są symbolem dobrobytu i obfitości. Oczywiście jest też opłatek, którym łamią się wszyscy domownicy. Jeśli chodzi o samo menu, to pozwalam sobie na szaleństwa wyłącznie w kwestii przystawek, bo staram się, żeby zawsze pojawiła się jedna, która zaskoczy gości. Reszta dań jest jednak bardzo tradycyjna. Być może zaskoczyłby niektórych mój kompot z suszu, bo robię go w wersji dość wytrawnej, właściwie go nie słodząc. Jest on tak bardzo lubiany przez moją rodzinę, że zawsze przygotowuję jakieś 15 litrów (śmiech)!

- Jest coś, co wyróżnia pani świąteczny stół od tego tradycyjnego, który pojawia się w typowym polskim domu?

- Jestem tradycjonalistką i mój stół wigilijny też w dużej mierze tak wygląda. Uważam, że warto pielęgnować nasze piękne polskie zwyczaje, zwłaszcza że nigdzie indziej na świecie takich nie ma. Nasze dzieciaki też są tego nauczone. Kultywuję tradycje, które wyniosłam z rodzinnego domu. Na stole zawsze rozkłada się u nas sianko, dopiero na nim kładzie obrus – zawsze musi być biały. Na nim rozrzucam też co roku orzechy, które są symbolem dobrobytu i obfitości. Oczywiście jest też opłatek, którym łamią się domownicy. Jeśli chodzi o menu, to pozwalam sobie na szaleństwa wyłącznie w kwestii przystawek, bo staram się, żeby zawsze pojawiła się jedna, która zaskoczy gości. Reszta dań jest jednak bardzo tradycyjna. Być może zaskoczyłby niektórych mój kompot z suszu, bo robię go w wersji dość wytrawnej, właściwie go nie słodząc. Jest on tak bardzo lubiany przez moją rodzinę, że zawsze przygotowuję jakieś 15 litrów (śmiech)!

Świąteczny klimat w Krakowie 2024

- Na Wielkanoc króluje u pani baba z Klęczan, której receptura jest w pani rodzinie przekazywana z pokolenia na pokolenie. Czy na Wigilii też pojawiają się takie unikatowe przysmaki?

- Groch ze śliwami. To rzeczywiście nie jest danie znane w całej Polsce. To w zasadzie nie groch, a fasola Piękny Jaś, wcześniej namoczona, z dodatkiem suszonej w dymie śliwki, koniecznie z pestką. To było ulubione danie wigilijne mojego taty, a ponieważ nie ma go już z nami i będzie to już czwarta Wigilia bez niego, to tym bardziej to danie musi się pojawić, i zawsze towarzyszy mu ciepłe wspomnienie.

- Święta będą dla pani ostatnią okazją do odpoczynku przed wielkim wyzwaniem, które czeka panią tuż po Nowym Roku. Powód do wyprawy na Antarktydę jest wyjątkowy!

- To prawda. 6 stycznia, kiedy ruszamy, jest dla mnie szczególną datą i mam nadzieję, że tej wyprawie będzie patronowało Trzech Króli. Zwłaszcza że mowa o koronach (śmiech), bo celem jest zdobycie ostatniego klejnotu do Korony Wulkanów Ziemi, jakim jest góra Mount Sidley na Antarktydzie. Dla mnie to więc bardzo ważny okres, czas na zbieranie sił, bo od dawna szykuję formę. Wiem, że drugi raz na Antarktydę nie pojadę - to i trudna do zorganizowania i bardzo kosztowna podróż, więc jeśli się nie uda tym razem, trzeba się będzie obejść smakiem. Dlatego robię, co w mojej mocy, żeby podejść do tego zadania na sto procent. Ćwiczę minimum 3-4 razy w tygodniu, ale i chwile odpoczynku są aktywne, bo to np. spacer na świeżym powietrzu. Trenuję pod okiem trenera, ale też, jeśli pogoda dopisuje, to raz w tygodniu wchodzę z odpowiednio obciążonym plecakiem na Babią Górę, która jest niedaleko mojego domu. Przygotowania idą więc pełną parą.

- Co stało się dla pani impulsem do zdobycia Korony Wulkanów Ziemi?

- Pomysł narodził się w 2012 r., podczas wyprawy na Kilimandżaro, gdzie wspinałam się z moją przyjaciółką, Klaudią Cierniak-Kożuch. Miałyśmy już za sobą wiele takich górskich wypraw, ale dopiero wtedy Klaudia zaproponowała, żebyśmy tym naszym wspinaczkom zaczęły nadawać jakąś opowieść. Zdobywanie Korony Ziemi było już wtedy dość popularne, ale najwyższych wulkanów nikt wtedy jeszcze nie zaczął w Polsce zdobywać. Jeśli uda nam się zdobyć Mount Sidley, będziemy pierwszymi kobietami, które zdobyły wszystkie szczyty w ramach Korony Wulkanów Ziemi.

- Czego życzy naszym czytelnikom z okazji zbliżającego się Bożego Narodzenia?

- Przede wszystkim zdrowia. Życzę wszystkim spokojnych, radosnych i prawdziwie beztroskich świąt, z miłością w sercu.

Sonda
Lubisz Ewę Wachowicz w programach kulinarnych?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają