Filip Łobodziński (65 l.) pod koniec XX wieku mieszkał razem z drugą żoną, Magdaleną i ich córeczką Marysią (+21 l.) w kamienicy na ul. Nabielaka 9 w Warszawie. Słynnym bloku przejętym przez czyściciela kamienic Marka Mossakowskiego, gdzie mieszkała także Jolanta Brzeska działaczka społeczna zaangażowana w obronę eksmitowanych lokatorów, zamordowana 1 marca 2011 przez nieznanych sprawców.
- Jedynym minusem naszej lokalizacji był sąsiad zajmujący klitkę tuż obok. Ponieważ "powszechną wiedzą" w kamienicy było, że Andrzej B. nie płaci, za to dużo pije i jest agresywny wobec otoczenia, a zza jego drzwi dochodziły dość fatalne zapachy, w pewnym momencie usiłowałem się dowiedzieć w urzędzie dzielnicowym, czy jego kawalerka nie będzie może udostępniona do przetargu, bo mówiło się, że gość zostanie eksmitowany - sam już serio rozglądałem się za punktem twardego zaczepienia. Andrzej B. jakimś sposobem dowiedział się o mojej wizycie w biurze i uroił sobie, że chcę go wyrzucić i w tym celu organizuję akcję wykupienia jego mieszkania jako człowiek z telewizji, w więc "wszechmocny" - zaczął ten wątek w rozdziale "Rak warszawski".
Sąsiad aktorowi groził mu śmiercią
Filip Łobodziński miał przez to wielkie nieprzyjemności. Sąsiad zaczął grozić mu oraz jego rodzinie śmiercią. - Napierniczał ciężkimi przedmiotami w ścianę. Wciskał pety w zamek naszych drzwi. Oblewał te drzwi jakimś świństwem. Wrzeszczał zza własnych drzwi, ilekroć słyszał, że wychodzimy, czym wpędził małą Marysię w stany lękowe. Ciskał słoikami z wodą w naszego nissana micrę zaparkowanego na chodniku przed domem. Przekuwał opony. Rysował szubienice na drzwiach do naszego mieszkania z naszymi inicjałami (FM) w pętli. Rzucał bezpośrednie groźby z balkonu, gdy stał na nim i jarał. Usiłowałem go ignorować, ale ponieważ eskalował, fatygowałem się na policję. (...) Powiadomiłem w końcu prokuraturę. Wsparła mnie pisemnie jedna pani z sąsiedniej kamienicy - informował dalej.
Jednym z jego sąsiadów był starszy mecenas, który poradził mu, by wynajął do czarnej roboty Ukraińców lub Czeczenów. Nie skorzystał z tej opcji. Zarządca nieruchomości nakazał przeprowadzić eksmisję na 19 lipca 2000 roku. - Andrzej B. zaczął huczeć po klatce, że 19 lipca znajdą mnie martwego pod drzwiami mieszkania - wyznał Łobodziński. Gdy owego dnia wracał do domu z pracy zobaczył radiowozy policyjne i wóz strażacki na kogutach. Okazało się, ze agresywny sąsiad groził wysadzeniem kamienicy. Na szczęście żony i córki nie było wtedy w mieszkaniu. Krewki mężczyzna ostatecznie dał się wyprosić z mieszkania. Nazajutrz w "Super Expressie" ukazał się artykuł "Szalony sąsiad wyleciał na bruk".
Sprawa sąsiada Filipa Łobodzińskiego trafiła do sądu
W lutym 2004 roku Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa wydał wyrok, orzekając, że Andrzej B. jest winien gróźb karalnych pod adresem mojej byłej już żony i moim, a także rozlicznych zniszczeń mienia, i skazał go na czternaście miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata oraz na zapłatę ośmiu tysięcy złotych na naszą rzecz. Sąd zobowiązał też oskarżonego do "powstrzymania się od nadużywania alkoholu". To ostatnie szczególnie mogło robić wrażenie - ironizuje Łobodziński. Pieniędzy od skazanego dziennikarz jednak nigdy nie zobaczył.
Niebawem przedstawimy wam kolejne fragmenty autobiograficznej książki Filipa Łobodzińskiego. Jest ona naprawdę interesująca.