To był piękny, słoneczny dzień, który nie zapowiadał tragedii. Aktor postanowił spędzić go miło we własnym towarzystwie. – Byłem zrelaksowany, rozluźniony, poszedłem do kina, kupiłem sobie coca-colę i popcorn. I nagle coś zaczęło się dziać w klatce, ale to było coś innego od tego, do czego byłem przyzwyczajony. Pierwszy atak był agresywny, nie wiedziałem, czy serce wyskoczy mi uszami, nosem, ustami. Opuściłem salę kinową, wsiadłem w samochód i nie wiedziałem, co robić – może pojadę do domu, może wezwę karetkę... – opowiedział Fronczewski w audycji Michała Figurskiego (46 l.) w Radiu Zet. – Postanowiłem jechać, jechałem tak, jak się dało – po trawniku, po torach tramwajowych na moją ulubioną Hożą na oddział kardiologiczny. Tam stwierdzono to, co trzeba było stwierdzić. Czekałem na reakcję farmakologiczną, ale nie nastąpiła, więc trzeba było mnie trzepnąć i zastosować kardiowersję – usypiają cię, nie zdążysz mieć snu, budzisz się i wszystko ci normalnie stuka, puka – dodał aktor.
Piotr Fronczewski trafił do szpitala. Co dalej z jego rolą w "W rytmie serca"?
Okazuje się, że problemy z sercem towarzyszą Fronczewskiemu od dawna. Ale nigdy dotąd nie był tak wystraszony.
– Jestem człowiekiem arytmicznym. Od dłuższego czasu mi to towarzyszy, do tego pojawiły się napadowe migotania przedsionków, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. Oswojony byłem ze swoją arytmią – przyznał Fronczewski.
Teraz już Fronczewski cieszy się dobrym zdrowiem, czym chętnie się chwali. – W tej chwili jestem naprawiony – dodał z uśmiechem.