- Ciężko jest być kibicem polskiej reprezentacji?
- Jest to skomplikowane, ale nie wyobrażam sobie, żeby im nie kibicować. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Obojętnie, czy nasze chłopaki będą grać na Wembley czy na Maracanie w Brazylii. I nieważne, że potem kilkuset kolegów będzie mi za to dokuczać. W moim wypadku rozsądek przegrywa z szabelką ułańską.
- Ale my zawsze pięknie przegrywamy. A to sędzia nas skrzywdzi, a to słońce w oczy świeci...
- Ale czasami to prawda i coś w tym jest! W 1974 roku na mistrzostwach w Niemczech kazano nam grać mecz w takim błocie, że gdyby naczelnik jakiejkolwiek polskiej gminy to widział, natychmiast kazałby go przełożyć na za dwa dni. Innym razem Boniek dostał drugą żółtą kartkę, co go wyeliminowało.
- Jest jakaś nadzieja, że zobaczymy Polskę na następnym mundialu?
- Bardzo lubię Frania Smudę, to szalenie ambitny i zawodowy gość. Podoba mi się, co mówi, że jeśli ktoś u niego się nie przykłada, to są tylko dwa takie przypadki, pierwszy i ostatni. Podoba mi się, że nie przywiązuje się do nazwisk. Nie ma u mnie oczywiście jakiegoś hurraoptymizmu, ale wierze, że jeśli nikt nie będzie mu przeszkadzał, to ma szansę stworzyć solidną reprezentację.
- Będzie pan oglądał mistrzostwa w RPA?
- To pytanie mnie drażni. Od 2 stycznia, gdy tylko wziąłem kalendarz do ręki, zanotowałem daty inauguracji i zakończenia mistrzostw. Kilka miesięcy temu wpisałem godziny najważniejszych meczów. A mojej menedżerce zakomunikowałem, że gdy będą półfinały, finał, nie przyjmę żadnej propozycji.
- Komu pan kibicuje?
- Hiszpanii, która zawsze miała fantastycznych piłkarzy, ale brakowało im postawienia przysłowiowej kropki nad i. A teraz ci piłkarze wydorośleli. Na pewno Brazylii, bo jest bezczelnie dobra. Z nieco niższej półki - Argentynie i Niemcom.