Zasłynął nie tylko wielkim aktorskim talentem, ale też trudnym charakterem, który sprawiał, że niełatwo było z nim żyć. Roman Wilhelmi uwielbiał grać złożonych, niejednoznacznych bohaterów, sam również do nich należał. Temperament małego Romka, urodzonego w 1938 r. w Poznaniu, bardzo szybko zaczął o sobie dawać znać, wpędzając chłopca co i rusz w kłopoty. Ogłady miał nabrać w szkole księży salezjanów. Nie udało się tam co prawda poskromić krnąbrnego młodzieńca, za to Wilhelmi znalazł tam życiowe powołanie. To właśnie występ w szkolnych jasełkach sprawił, że chłopak zapragnął być aktorem.
Do warszawskiej PWST dostał się już za pierwszym razem, szybko dostał też pierwszy angaż w teatrze, ale prawdziwym przełomem okazała się rola Olgierda w serialu „Czterej pancerni i pies”. Popularność, którą mu ona przyniosła, wcale go jednak nie cieszyła, ponieważ obawiał się zaszufladkowania. „Wybierałem drogę trudniejszą – albo grać to, co mnie interesuje, albo wcale.”
Król czarnych charakterów
Tę filozofię zdawały się potwierdzać kolejne role, którymi zachwycał widzów w latach 70. i 80. Znakomicie odnajdywał się w rolach wyrachowanych drani i cwaniaków czy brutali. Czarne charaktery go pociągały. „To szalenie nieinteresujące grać anioły”- tłumaczył.
Do historii przeszły jego znakomite kreacje w „Zaklętych rewirach” czy „Dziejach grzechu”. Największą sławę zyskał jednak jako Stanisław Anioł z „Alternatywy 4” czy tytułowy bohater w serialu „Kariera Nikodema Dyzmy”.
Starał się zresztą jak najlepiej zrozumieć swoich bohaterów i ukazać ich złożoną osobowość. Być może dlatego, że on sam musiał się przez lata mierzyć z mało przychylnymi łatkami. W środowisku aktorskim nie przepadano za nim, bywał bowiem w pracy apodyktyczny i piekielnie wymagający, a do tego konfliktowy. Często lubił prowokować, mówiło się też o jego problemach z alkoholem. Aby zgodził się zagrać Nikodema Dyzmę, trzeba było długo o niego zabiegać. Podobno propozycję przyjął tylko dlatego, by nie dostał jej Jerzy Stuhr. „Zawsze byłem trudny w odbiorze, zawsze trochę spocony, trochę dziki. To się nie podoba” - mawiał.
Drugie oblicze
Hulaszczy tryb życia stał się powodem rozpadu zarówno pierwszego małżeństwa z żoną Danutą, którą poślubił w tajemnicy przed rodziną jako młody chłopak, jak i drugą – węgierską tłumaczką Mariką Kollar.
Choć para doczekała się syna, aktor nie umiał odnaleźć się w roli statecznego męża i ojca.
Renoma aroganckiego i zaczepnego sprawiła, że niewielu poznało drugą twarz aktora. Swoją niepewnością i kompleksami dzielił się jednak jedynie z najbliższymi. - Miał jakby dwa oblicza: jedno – to śmiejące się – dla świata zewnętrznego i jedno – to płaczące – w życiu prywatnym – wspominała po latach jego druga żona. - W momentach załamania, wątpliwości – i tylko w naszych czterech ścianach – pozwalał sobie na pokazywanie swojego smutnego oblicza. Tak naprawdę był on typem ambitnego, lecz samotnego i w pozytywnym sensie, zuchwałego bojownika.
Zachłanny na życie
Wojownicza natura nie opuściła go do końca. Nie dopuszczał myśli o śmierci nawet wówczas, gdy zachorował na nowotwór, bez reszty poświęcając się aktorstwu, które całe życie stawiał na pierwszym miejscu. Po raz ostatni wystąpił sztuce Teatru Telewizji „Król umiera, czyli ceremonie”. Nie wiedział jeszcze wtedy, jak ciężko jest chory. Tytuł okazał się niestety dla 55-letniego aktora proroczy. Jeszcze na kila dni przed śmiercią w 1991 r., zapełniał swój kalendarz kolejnymi obowiązkami zawodowymi i planował przenieść się do Paryża. W tym roku wybitny aktor obchodziłby 85. urodziny.
Emisja w TV:
Alternatywy 4
Niedziela 16.50 TVP 2
Prywatne śledztwo
niedziela 22.05 Kino Polska