SE: Czy ta płyta jest dla Pana spełnieniem marzeń?
Gienek Loska: - Płyta „Hazardzista” jest dla mnie spełnieniem marzeń. Niektóre marzenia zaczęły się już dziesięć lat temu, a niektóre piętnaście. A to wszystko jest na płycie. Może są bardziej wychuchane, bo aranżacje piosenek zmieniały się wielokrotnie. Niektóre piosenki powstały już dużo wcześniej, tylko że w zupełnie innych aranżach. Ci którzy je znają na pewno będą zadowoleni.
Ciężko było grac koncerty i nagrywać album?
- Latem i jesienią bardzo dużo graliśmy koncertów. Właściwie byłem w każdym zakątku Polski. Musieliśmy dojeżdżać do studia, a próby do nowych utworów robiliśmy przed koncertami. Także ostatnie miesiące wcale nie były dla mnie sielanką. Tydzień wyglądał tak, że kilka dni koncertowaliśmy i dwa spędzaliśmy w studio. Było ciężko. Jestem bardzo zadowolony z efektu. Ale Gienek Loska Band to nie tylko ja, to jest cały zespół i bez jego wsparcia pewnie ta płyta by nie powstała i nie brzmiała tak jak brzmi. Przyzwyczailiśmy się do starych kompozycji, ale reszta poszła jak z płatka.
Pamięta Pan początki swojej kariery?
- Bardzo dobrze pamiętam początki swojej kariery. Miałem dobrze prosperujący zespół Seven B na tamtej Białorusi. Było trudno i w sumie tak samo jak teraz, tylko że miałem wtedy piętnaście lat. Wtedy myślałem, że mogę wszystko. Teraz może trochę się to zmieniło. Kariera nie przeszkadzała mi w nauce, bo skończyłem wszystkie szkoły. Bez studiów muzycznych nie byłoby mnie tutaj. Mogę powiedzieć, że bez muzyki nie mógłbym żyć. Dlatego jak jestem daleko od moich bliskich, gitara jest przy mnie bo wtedy czuje się bezpiecznie
Czy rodzina wspierała pana od początku?
- Żonę Agnieszkę poznałem już w Polsce. Od początku kiedy się poznaliśmy wspierała mnie. Moi rodzice zaś nadal mieszkają na Białorusi. Często dzwonimy do siebie, a właściwie codziennie rozmawiam z nimi przez telefon. Jednak od wygranej w X Factor nie widziałem się z nimi. Nie miałem niestety na to czasu. Na szczęście już niedługo przyjadą pod koniec listopada na urodziny mojej córki Alesi. Ostatnio mówili mi, że w Białorusi też moja wygrana odbiła się echem. Podobno dużo osób o tym wie.
Jak to naprawdę jest z tym alkoholem, który kiedyś pojawił się w Pana życiu?
- Właściwie w Polsce zaczęło się ta przygoda, jeżeli można tak to nazwać, z alkoholem. Tak to jest jak człowiek ma dwadzieścia lat i wie, że już powinien coś ze sobą zrobić, bo tak logika wskazuje. Przyjechałem do Polski i pogrążyłem się w coś co nie było pewne nawet do następnego ranka. Bałem się, że społeczeństwo mnie odrzuci jak jakieś ciało obce. Ciężko mi było w tym trwać i zacząłem to sobie tłumaczyć właśnie rock&rollem. Myślałem wtedy, że mi można, a nawet mi się należy. Jednocześnie wiedziałem, że robię straszne dziadostwo dla siebie, mogę wpaść po uszy i pogrążyć się. Potem nastąpił rok załamania w moim życiu, podczas którego miałem czas na przemyślenia i zaczęcie wszystkiego od nowa, a potem znów od nowa. Teraz znów zaczynam od nowa jakiś etap w moim życiu, ale teraz chcę to zrobić porządnie. Bo to wszystko jest rock&roll, ale już bez alkoholu. Jednak co z tego będzie to nie wiem. Muszę dodać, że każda chwila w przeszłości mogła zaważyć na moim obecnym stanie fizycznym i psychicznym, więc nie mogę powiedzieć, że czegoś żałuje. Jedynie czego żałuje to, że z tego świata zeszło tylu wspaniałych ludzi i z mojego otoczenia i ogólnie.
Jak teraz przyjmują Pana fani w Polsce?
- Po programie X Factor mamy dużo więcej koncertów. Jednak wiem, że sporo osób przychodzi na X Factor, a potem dostają porządnego rock&rolla, czego się być może nie spodziewają. Ja się z tego cieszę, bo pokazuje im zupełnie inną muzykę niż się spodziewają. I widzę, że to akceptują. Jednak są chwile, że ludzie mogą pomyśleć, że jestem zwyczajnym chamem. Zdarza się tam ostro pojechać do ludzi. Chodzi przede wszystkim o namolność i traktowanie godzin pracy. Niektórzy tego w ogóle nie potrafią uszanować. Przypuśćmy stoję sobie na Krakowskim Przedmieściu lub na Placu Zamkowym w Warszawie. Stoję tam z gitarą i gram dla ludzi. I teraz wyobraźmy sobie pięć wycieczek szkolnych w ciągu godziny, które biegną na mnie galopem, wszyscy z aparatami fotograficznymi, krzyczą i szarpią za ramię. Nie mam nic przeciwko nim, ale lubię mieć swoją przestrzeń, a niektórzy tego nie szanują. Nie metr ode mnie, nie metr od futerału i nie metr od gitary. Ja wtedy czuje się zagrożony jak zwierzyna. Wtedy trzeba szukać pań kierowniczek, które zazwyczaj są gdzieś kilkadziesiąt metrów dalej i udają, że nie widzą co się dzieje. Wtedy proszę, że każda wycieczka robi sobie grupowe zdjęcie i idzie dalej. Jednak kiedy zapada zmierzch kończą się wycieczki i zaczyna się prawdziwe granie.
W Polsce ludzie wolą kicz, a Pan poszedł w rock&roll...
- W Polsce jest deficyt autorytetów. No ale może lepszy jest kicz niż taki autorytet jak ja. Co by było gdyby mnie naszło i opowiedział o całym swoim życiu. O wzlotach i upadkach. Potem młodzi ludzie dosadnie zaczną to powtarzać i przeżywać to co ja? Będą traktować swój los, tak jak ja swój traktowałem. Kicz jest po prostu nieszkodliwy. Ludzie są na niego globalnie odporni.
A Pana życie po programie jak teraz wygląda?
- Po X Factorze dużo się działo. Niestety nie miałem prawie w ogóle czasu dla rodziny. Niestety wszystko jest kosztem czegoś. Jestem już trochę zmęczony tą bieganiną, a pewnie jeszcze tak będzie z miesiąc po premierze płyty. Teraz pewnie będę musiał wysłuchiwać mądrych głów. Czyli przyda się cierpliwość. Teraz będę miał chwilę wytchnienia jak przyjadą rodzice, a potem znów w trasę. Może na wiosnę pojadę na Białoruś, za którą tęsknie. Jest to miejsce gdzie było fajne, bezpiecznie. To będzie dla mnie taka podróż do Mekki.
Myśli Pan już o następnej płycie?
- Piosenek mamy tyle, że starczyłoby na kolejne płyty. Wystarczyłoby wybrać perełki, które nagraliśmy. Ale za dużo perełek też nie może być, bo można kurde przesłodzić i zamienić się w Budkę Suflera.