Zanim Grażyna Barszczewska została aktorką, myślała o karierze muzyka. Po maturze złożyła jednak papiery na medycynę i psychologię. Ale poszła na egzamin do warszawskiej PWST. Choć dostała się bez problemu, musiała się z nią pożegnać już po kilku miesiącach. Ostatecznie ukończyła studia w PWST w Krakowie. Odtąd gra bez przerwy, a na jej koncie zebrało się ponad 150 głównych ról teatralnych i filmowych. Twierdzi, że wybrała ten zawód z zachłanności na świat, z głodu emocji i potrzeby nowych doznań.
- Jak się pani czuje w swojej skórze wciąż pięknej, choć dojrzałej kobiety? Jedna z pani przyjaciółek powiedziała, że nie interesuje się pani żadnymi upiększającymi kremami, terapiami, że mogłyby dla pani nie istnieć...
- Piękna, choć dojrzała... Delikatnie pani to ujęła. Myślę, że dla bardzo młodych ludzi wiek 60 plus to dojrzałość baaardzo zaawansowana... mówiąc także delikatnie... Ja nigdy nie ukrywałam swojej metryki. Dojrzałość to nie klęska! Ma swoje minusy, jak zresztą i młodość, ale ma też wiele plusów. Można się wreszcie dogadać z samym sobą, poukładać swoje systemy wartości, nauczyć się smakować życie, wiedzieć, co naprawdę jest ważne, najważniejsze.
- A co jest najważniejsze?
- Życie.
- To nie role w teatrze czy filmie?
- Moje życie od ponad 40 lat to także scena, plan filmowy, radio, ale... są i inne jego smaki, z których nigdy bym nie zrezygnowała. To dom, moi bliscy, macierzyństwo i... "babciostwo".
- Więcej poświęca pani teraz czasu swojej wnuczce Emilce niż kiedyś swojemu synowi? Dodajmy - utalentowanemu operatorowi filmowemu, Jarosławowi Szmidtowi.
- Niestety, nie, myślę zresztą, że każda kobieta uprawiająca intensywnie swój zawód, musi mieć niedosyt dotyczący rodzinnej sfery życia. Ale tak jak kiedyś, wynagradzam to sobie intensywnością kontaktów.
- Właśnie zagrała pani już 100 razy swoje autorskie przedstawienie "Sceny niemalże małżeńskie Stefanii Grodzieńskiej" w Teatrze Ateneum. Widzowie wychodzą ze spektaklu bardzo rozbawieni, śpiewają... Czy pani lubi grać takie komediowe role?
- Mam temperament aktorki charakterystycznej i bardzo cenię sobie poczucie humoru, i w życiu, i na scenie. Dlatego cieszy mnie bardzo sukces tego przedstawienia. Ale też spełniam się w rolach dramatycznych, jak ostatnio w "Burzy", "Cydzie" czy "Niepokorni.ru", w moim macierzystym Teatrze Polskim, który jest także bardzo dojrzały i właśnie kończy 100 lat!
- Poza rolami teatralnymi oglądamy panią w nowych kinowych rolach, m.in. w "Wygranym", "Dniu kobiet". Ale też w telewizji - w powtórkach sprzed lat, jak choćby w bezkonkurencyjnej "Karierze Nikodema Dyzmy". Jak pani na siebie patrzy, oglądając je?
- Nowe produkcje oczywiście oglądam, najczęściej na pokazach przedpremierowych czy uroczystych premierach. Ale ponownie oglądać? O nie, już nie.
- Nie lubi pani, dlaczego?
- Bo niczego już nie mogę zmienić. To udręka. Zapisane na taśmie i już. A ja prawie zawsze widzę, że jakąś scenę można było zagrać inaczej, lepiej. Teatr ma tutaj przewagę, z przedstawienia na przedstawienie mogę swoją rolę doskonalić, wzbogacać.
- Publiczność panią lubi, ceni. Korzysta pani z przywilejów osoby znanej? Czy jednak stoi pani cierpliwie w kolejkach, w urzędach, na poczcie?
- A jakżeby inaczej?! Oczywiście, że stoję. Jestem takim samym petentem jak wszyscy inni. Z zażenowaniem myślę o wymuszaniu "na gębę", przez osoby publiczne, przywilejów dla siebie w takich sytuacjach. Zdarza się, że ktoś, rozpoznając mnie, jest milszy, okazuje swoją sympatię, dziękuje za role. I to, nie ukrywam, jest przyjemne. Utwierdza mnie w przekonaniu, że to, co robię, nie idzie na marne. Natomiast bywa, że wykorzystując ten kredyt zaufania, użyczamy swoją twarz i nazwisko w różnych działaniach charytatywnych, co mnie także nie jest obce.
- Jest pani określana jako wielka dama filmu i teatru, a słyszałam, że z wnuczką ściga się pani na czworakach i turla po łące?
- Właśnie damy uwielbiają to robić!
- I to jest pani recepta, aby być w tak świetnej formie?
- Nie wstydzę się takich niepoważnych zachowań. Zresztą aktorstwo nie znosi zadęcia, a radość nas uskrzydla. Jest świetnym lekarstwem i duszy, i ciała. Przecież nie jesteśmy pępkiem świata, są inni... Warto ich zauważyć. Ja czuję się potrzebna - w moim zawodzie, dla moich bliskich, a to najwspanialszy napęd.
- Dziękuję za rozmowę.
Grażyna Barszczewska
Zagrała 150 wiodących ról dramatycznych i komediowych w teatrze, filmie i w telewizji. Występowała w Kabarecie Dudek i na estradzie z recitalami piosenek. Debiutowała w 1970 r. w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie. Od 1972 roku występuje w Warszawie, najpierw w Teatrze Ateneum, a od 1993 r. w Teatrze Polskim. Przez wiele lat związana z Teatrem Polskiego Radia. Na dużym ekranie zadebiutowała w 1971 roku, jako laborantka w "Trzeciej części nocy". Ostatnio kojarzona głównie z seriali telewizyjnych - "Plebanii" i "Londyńczyków".