Zuzanna była oczkiem w głowie mamy. Niestety, niespełna dwa lata temu odeszła z tego świata. Przyleciała z Londynu, gdzie studiowała, na wakacje. Jechała z mamą na festiwal filmowy do Wrocławia. Padał deszcz. Samochód wypadł z drogi i uderzył w słup. Zuzanny nie udało się uratować. Grażyna Błęcka-Kolska po tragedii zamknęła się w domu. - Jestem sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Chcę pracować, to będę pracować, nie chcę, to nie będę. Chcę rozmawiać z ludźmi, to rozmawiam, nie chcę, to zamykam drzwi. Chcę żyć, to będę żyła, nie chcę żyć, nie będę. Spokoju nie ma i nie będzie. Jest poczucie winy, straszna tęsknota... Trafiłam na dobrego psychologa, bardzo mi pomaga - powiedziała w wywiadzie dla "Zwierciadła".
Gwiazda cały czas ma przed oczami obraz córki.
- Nie chciała niczego zawdzięczać nazwisku, dlatego zdecydowała się na studia na Uniwersytecie Westminster w Londynie. Miała wiele talentów - pięknie fotografowała ludzi, ale też miejsca. Kręciła zabawne filmiki, rysowała, komponowała, pisała teksty piosenek, śpiewała - w domu czasem do piątej rano. Pisała artykuły o muzykach do anglojęzycznych gazet. Do końca jeszcze nie odkryłam wszystkiego, co zrobiła, bo nie mam siły otworzyć jej komputera - powiedziała.
Pani Grażyna nie jest w stanie pozbyć się z domu przedmiotów należących do Zuzi.
- Moja znajoma zaproponowała, żebym wyrzuciła rzeczy córki, bo to pomoże. Przecież nie da się wyrzucić swoich 23 lat bycia matką... Zuzia była, jest i będzie dla mnie najważniejsza - powiedziała.
Zobacz: Błęcka-Kolska o śmierci córki: Chcieli, żebym wyrzuciła jej rzeczy