Szapołowska nie rzuca słów na wiatr. Po spektakularnym rozwiązaniu umowy o pracę zapowiedziała walkę w sądzie. Niedawno złożyła papiery w jednym z warszawskich sądów. Domaga się przywrócenia do pracy. Teraz czeka na pierwszą rozprawę. Chociaż jest pewna swego, gwiazda denerwuje się i nie chce rozmawiać o konflikcie z Englertem.
- Dopóki sąd nie wyda wyroku, nie chcę tego komentować - wyznała jedynie w rozmowie z "Super Expressem".
Aktorka straciła pracę w środę 13 kwietnia. Powód? Nie stawiła się na sobotnim spektaklu "Tango" Sławomira Mrożka, w którym grała jedną z głównych ról. W tym czasie gwiazda zasiadła w jury emitowanego na żywo show telewizyjnej Dwójki "Bitwa na głosy". I choć aktorzy spektaklu do ostatniej minuty czekali za kurtyną, pani Grażyna do teatru nie przyszła. Dyrektor artystyczny Jan Englert osobiście musiał wyjść na scenę i przepraszać około 150 widzów. Spektakl się nie odbył.
Zniewaga ta rozsierdziła dyrektora. Englert nie spodziewał się, że dla Szapołowskiej ważniejszy będzie występ w telewizji niż gra w teatrze. Cztery dni później wyrzucił ją z pracy. Zapewniał, że jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by z tak błahego powodu musiał odwoływać spektakl tuż przed pójściem kurtyny w górę.
- Z powodu śmierci, choroby lub odwołania lotu samolotu... Tak. Ale dlatego, że aktor miał inne, lepiej płatne zajęcie, nigdy. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat w historii polskiego teatru to pierwszy taki przypadek - tłumaczył w rozmowie z "Super Expressem".
- Poinformowałam pana Jana Englerta oraz pozostałych aktorów o konflikcie terminów z ponadmiesięcznym wyprzedzeniem, co stwarzało możliwość zmiany godziny realizacji, ustanowienia dublera bądź ustalenia innej daty przedstawienia - broniła się Szapołowska.
Jaki będzie koniec tego sporu? Czy Szapołowska znów stanie na deskach Teatru Narodowego? Dowiemy się wkrótce.