Grażynka z 7. edycji "Sanatorium miłości", udowodniła, że nigdy nie jest za późno, by zawalczyć o siebie. W programie zaskakiwała odwagą i szczerością, choć – jak się okazuje – nie wszystko zdradziła przed kamerami. W rozmowie z "Super Expressem" opowiada o tym, jak zmieniło się jej życie po udziale w show, jak radzi sobie z hejtem i dlaczego zdecydowała się na pracę za granicą. Otwarcie mówi o trudnej przeszłości, ale przede wszystkim patrzy w przyszłość – z optymizmem i determinacją.
Przeczytaj także: "Sanatorium miłości": Boguś z kwiatami, a potem z wyzwiskami?! Grażynka ujawnia kulisy konfliktu
Iwona Janczewska: Z jakimi opiniami ludzi spotyka się Pani po emisji pierwszych odcinków "Sanatorium miłości"?
Grażyna Nowicka: Nie przejmuję się hejtem, nie czytam komentarzy. Jestem osobą wierzącą i wiem, że z Bożą pomocą zawsze sobie poradzę. Ludzie mnie wspierają, piszą, że podziwiają moją odwagę. A ja się po prostu zapisałam do programu i poszłam. Stwierdziłam: "Przejdę casting, dobrze. Nie przejdę, też dobrze".
Czy udział w programie zmienił Pani życie?
- Tak, zdecydowanie. Otworzyłam się na ludzi, wyszłam ze swojej skorupy, z takiego zamknięcia. Teraz idę do przodu, nie oglądam się za siebie.
Czy nabrała Pani odwagi, by stawiać siebie na pierwszym miejscu?
- Tak, kiedyś wychodząc z domu, nawet się nie malowałam, żyłam w schemacie praca-dom. Taka szara myszka i zawsze było coś tam na głowie. Po udziale w programie zrozumiałam, że warto się otworzyć na świat. Ogromne wsparcie dała mi Gosia, moja współlokatorka. To ona podnosiła mnie na duchu i mówiła: "Grażyno, musisz się otworzyć!". I to się stało. Gosia dodała mi "powera" i odwagi. Powiedziała: "Jak się nie otworzysz, to będzie ci ciężko w życiu". I miała rację. Teraz biorę wszystko z uśmiechem.
Jak wspomina Pani Małgosię?
- Była cudowną współlokatorką. Bardzo się zaprzyjaźniłyśmy, rozmawiałyśmy o wszystkim. Była dla mnie jak siostra, zawsze razem chodziłyśmy na kolacje czy spotkania.
Czy ta przyjaźń nadal trwa?
- Tak, tak! Wczoraj nawet rozmawiałam z nią przez telefon. Mam kontakt również z Anią. Miałam się też spotkać ze Zdzichem, ale wyjechałam do pracy do Holandii.
Czy ta praca w Holandii to pokłosie "Sanatorium miłości" i tego "otwarcia na świat"? To pierwsza taka podróż, czy już wcześniej Pani wyjeżdżała?
- Bywałam za granicą, bo mam dzieci w Niemczech i Holandii. W Boże Narodzenie byłam u synów. Teraz wyjechałam do Holandii, żeby zarobić na remont domu. Życie w Polsce nie jest łatwe, a w moim wieku trudno znaleźć dobrze płatną pracę. Tutaj mogę zarobić więcej i odłożyć na remont domu.
Zobacz także: Potajemne spotkanie Eli i Stanisława! Zrobiła mu niespodziankę w urodziny
A czym się Pani zajmuje w Holandii?
- Sprzątam hole, jadalnię, kuchnię, pralnię. Tu się liczy sumienność, nie tempo. Ludzie mnie szanują. Praca daje mi możliwość podreperowania budżetu.
To oznacza, że z samej emerytury nie byłaby Pani w stanie wyżyć?
- Dostaję około 1700 złotych. Trudno z tego odłożyć. Trzeba zapłacić prąd, podatek, coś jeszcze, w domu coś zrobić i nie ma. I po pieniądzach. Jeszcze jakąś sukienkę trzeba kupić, buty - no wiadomo, że się tego co miesiąc nie kupuje. No i... ja jeszcze mam komornika. Kiedy syn był chory i brakowało pieniędzy, to musiałam wziąć pożyczkę. Do tego mój zmarły mąż, kiedy już był bezrobotny, dostał tak zwaną chwilówkę. Było niewesoło, dlatego tym bardziej cieszę się, że znalazłam pracę za granicą. Chcę wszystko, co złe, zostawić z tyłu.
Jaki remont Pani planuje?
- Zbieram pieniądze na instalację wodociągową i centralne ogrzewanie. Mam kupione wszystkie materiały, tylko potrzebuję pieniędzy na wykonawcę, żeby mi wszystko to podłączył. Do tej pory dzielnie sobie radziłam. Mam pompę, spuszczam wodę ze studni.
Przez 41 lat niosła Pani duży ciężar...
- Tak, ale nie wracam do przeszłości. Miałam trudne dzieciństwo, trudne małżeństwo, ale to już za mną. Teraz idę w dobrą stronę i wiem, kiedy powiedzieć "nie".
Pani mąż nadużywał alkoholu, ale czy była również przemoc?
- Nie. Ja powiem tak: gdyby mnie uderzył, to może bym powiedziała, że się zdenerwował i chciał się wyładować. Ale to nie była przemoc fizyczna, to była przemoc psychiczna. "Ty tak się nie możesz ubrać, bo się wszyscy za tobą oglądają". Takie słowa potrafiły ranić.
Brzmi to jak forma zazdrości. Czy Pani też to tak odbiera?
- Tak, on był zazdrosny, ale nie umiał okazywać miłości. Ja go bardzo kochałam, naprawdę. A on? Może jak był bardzo pijany, to powiedział, że mnie kocha, ale tak na trzeźwo? Nigdy.
Brakowało Pani bliskości?
- Tak, brakowało mi miłości rodzinnej. Wyszłam za mąż bardzo młodo, miałam 19 lat. Nikomu się nie zwierzałam. Dopiero teraz, w Mikołajkach, zaczęłam opowiadać o swoim życiu.
Nie miała Pani żadnego wsparcia?
- Teść mnie trochę rozumiał, czasami coś burknął na syna. Ale ja nikomu się nie skarżyłam. To nie miało sensu, bo jeden cię wysłucha, a za chwilę będzie się śmiać i powie: "A dobrze jej tak, po co się z nim związała? Mogła go zostawić". Także ja po prostu tego nie mówiłam i wolałam sama.
Ma Pani w sobie dużo optymizmu, mimo trudnych doświadczeń.
- Nigdy się nie poddaję! Moje przyjaciółki mówiły mi, że powinnam zakończyć swoje małżeństwo: "Po co się męczysz? Odejdź". Ale ja miałam swoje zasady i się ich trzymałam. Przeżyłam 41 lat w małżeństwie i dałam radę. Teraz jestem wolna i cieszę się życiem!
Czy "Sanatorium miłości" poleciłaby Pani innym seniorom?
- Każdej seniorce i każdemu seniorowi mówię: "Niech się zapisują, niech startują! To przygoda życia!". Poznałam fantastycznych ludzi.
