- Na srebrnym ekranie obecna jest pani od dawna, jako studentka wiązała pani swoją przyszłość z prawem. W którym momencie zrozumiała pani, że zamiast prawniczką woli zostać dziennikarką?
- Już w trakcie studiów, gdy zaczęłam mieć praktyki w sądzie, coraz trudniej odnajdywałam się wśród tych wszystkich suchych przepisów, w których nie było miejsca na empatię, emocje i pewną wrażliwość, której ja akurat mam sporo. Chyba po prostu jako młoda dziewczyna naoglądałam się za dużo amerykańskich seriali, w których rozprawy sądowe wyglądały trochę inaczej, i wydawało mi się, że będę taką polską Ally McBeal. Rzeczywistość jednak okazała się inna i mocno zrewidowała moje plany. A tak się złożyło, że już na studiach wygrałam casting na prezentera, dzięki czemu pracując w telewizji mogłam dorabiać sobie weekendami do stypendium i bardzo mi się to spodobało. Stwierdziłam więc, że skończę studia, które zaczęłam, ale więcej dobrego zrobię jako dziennikarka. Tu jest więcej miejsca na to, by przejąć się losem człowieka, móc go poznać, porozmawiać z nim, a nagłaśniając wiele historii – także pomóc. Ostatecznie skończyłam więc też podyplomowo dziennikarstwo, ale na tym nie poprzestałam, ponieważ w trakcie szukania pierwszego własnego mieszkania na tyle zainteresowałam się światem rynku nieruchomości, że też zaczęłam to zgłębiać na poziomie akademickim. Mam więc dziś także wykształcenie jako pośrednik w obrocie nieruchomościami.
- Od półtora roku możemy panią oglądać w "Pytaniu na śniadanie". Zdążyła się już pani zadomowić na planie?
- Właściwie to dosyć szybko mi się to udało. Ekipa jest wspaniała, kierownicy planu czy operatorzy - wszyscy staramy się by było miło, ale przede wszystkim profesjonalnie.
- Więc był skok na głęboką wodę?
- Owszem, ale od razu poczułam wsparcie ekipy. Dla mnie najważniejsza jest atmosfera, która panuje tu na planie. Dzięki ludziom, z którymi tu pracuję, ale także i kucharzom, którzy zawsze coś pichcą w studiu, dbając, byśmy nigdy nie chodzili głodni, panuje tutaj wręcz domowy nastrój, a to ułatwia nam swobodne wchodzenie w poszczególne tematy, które poruszamy z gośćmi, a te są bardzo różne, czasem są lekkie, wesołe ale i często bardzo poważne. Tu tworzymy trochę takie radio na wizji, którego nasi widzowie mogą słuchać, jednocześnie zajmując się swoimi porannymi czynnościami.
- Zarówno dziennikarstwo newsowe jak telewizja śniadaniowa to praca na żywo, pod sporą presją. Miewa pani jeszcze po tylu latach tremę przed kamerą?
- Nie mogę powiedzieć, żebym czuła jakiś duży stres przed wejściem na wizję, choć oczywiście każdemu z nas zdarzają się lepsze i gorsze dni. Jest jednak coś magicznego i dla mnie zupełnie niewytłumaczalnego w czerwonej lampce, która zapala się nad kamerą, gdy wchodzimy na wizję, że nawet jeśli za mną nieprzespana noc albo jakiś gorszy czas, to liczy się dla mnie tylko ten moment i skupiam się tylko na tym, by wykonać swoją pracę najlepiej jak umiem. Nie czuję więc tremy, ale raczej taką właśnie mobilizację.\
- Budzi pani i zaraża dobrą energią od rana Polaków już od ponad roku. Co daje ją pani? Jaki jest pani patent na udany początek dnia?
- Nie mam jakiejś konkretnej recepty czy porannych rytuałów, choć jednej rzeczy rano nie może u mnie rzeczywiście zabraknąć – nie wyobrażam sobie poranka bez kawy! Myślę jednak, że za tą dobrą energią stoi przede wszystkim moje dość pogodne usposobienie oraz to , że ja po prostu kocham swoją pracę, która mnie napędza i to ona sprawia , że zawsze z uśmiechem witam naszych widzów. To nie znaczy oczywiście, że nie miewam problemów i trudniejszych momentów, ale mam wrażenie, że ponadto jeśli w życiu prywatnym dzieje się dobrze, to przekłada się to też na naszą aktywność zawodową. U mnie akurat w ostatnim czasie, dzięki Bogu, sprawy na tyle dobrze się poukładały, szczególnie w tym ostatnim roku, mam kochającą rodzinę i fantastyczny dom, do którego uwielbiam wracać, że przekłada się to także na pozytywną energię w pracy.
- W telewizji na żywo nie raz zdarzają się sytuacje, które mogą okazać się niespodziewane nawet prowadzących. Pamięta pani taką, która zaskoczyła pani na wizji najbardziej?
- Było takich wiele! Z jednej śmieję się do dziś. Ponieważ jestem strasznym łasuchem, to kiedy przychodzą do naszego studia kucharze czy cukiernicy, to zawsze muszę wszystkiego skosztować, żeby podzielić się też swoimi wrażeniami z widzami. Jeden przyniósł któregoś dnia tzw. zdrowe słodycze, na które składała się czekolada połączona z różnymi warzywami w formie kulek wyglądających jak lizaki. Gdy wzięłam jedną całą do ust, zorientowałam się, że nawet najbardziej ciągnące się krówki to przy tym nic! Czekolada była tak gęsta, że do końca rozmowy już się nie odezwałam (śmiech). Na szczęście był Łukasz Nowicki który poprowadził konwersację. A w następnej rozmowie, no cóż miałam mocno czekoladowy uśmiech i zęby więc ratowały mnie tzw. dalekie plany bez zbliżeń. Nie zawsze da się takich rzeczy uniknąć na wizji, ale ja raczej, zamiast udawać, że nic się nie wydarzyło, wolę po prostu wyjść z tego z humorem.
- A jak pani reaguje na krytykę przy okazji takich wpadek?
- Jeżeli popełniam błąd, który zasługuje na krytykę, to oczywiście, że przyjmuję ją na klatę. Cały czas staram się poprawiać swoją pracę i siebie samą, na taką informację zwrotną więc nie tylko jestem gotowa, ale na nią czekam. Po każdym programie dzwonię też do swojej mamy i pytam o jej zdanie, bo jest ona dla mnie najsurowszym, ale i najszczerszym krytykiem. Uwagami dzieli się ze mną także mój mąż. Jestem na nie otwarta, cały czas się uczę i chcę rozwijać.
- Telewizja to jednak w pani przypadku nie tylko praca – tutaj poznała też pani swojego przyszłego męża, którego poślubiła kilka miesięcy temu. Planujecie państwo uczcić w jakiś sposób nadchodzące walentynki?
- Staramy się okazywać sobie miłość, ciepło i troskę na co dzień, walentynki pewnie nie będą się więc szczególnie różnić od każdego innego dnia. Mój mąż pewnie przygotuje jakąś pyszną kolację, ponieważ jest doskonałym kucharzem. Jeżeli będzie czas, to może uda mi się go też porwać do kina czy teatru. Nie planujemy jednak niczego specjalnego, bo każdego dnia dbamy o nasz związek i można powiedzieć, że walentynki mamy przez cały rok.