Pani Hanno, proszę przyjąć wyrazy najgłębszego współczucia od całej redakcji „Super Expressu” i naszych Czytelników. Dla wielu z nas Pan Antoni Gucwiński był częścią dzieciństwa, pięknym wspomnieniem, ale też autorytetem, osobą, która tłumaczyła, że trzeba zwierzęta nie tylko szanować, ale i kochać.
Bardzo dziękuję. To bardzo miłe, że wasza redakcja myśli w ten sposób o Antonim… Dziękuję, że pan zadzwonił, mogę z kimś porozmawiać o tym, co się stało. A wciąż nie mogę sobie znaleźć miejsca w domu, nie mogę tego wszystkiego uporządkować w głowie, w sercu. Byliśmy razem 60 lat. I nagle, Antoniego już nie ma…
To prawda, że zabił go koronawirus?
Tak, chyba tak. Ale jeszcze nie mam oficjalnej informacji na ten temat. Mąż źle się czuł już od kilku dni. Nie oddychał normalnie. Ale jak pytałam, czy wszystko w porządku, to mnie okłamywał, że czuje się świetnie. Znam go - nie chciał mnie martwić. Ale ja i tak przeczuwałam, że coś jest nie tak. A z dnia na dzień było coraz gorzej z oddychaniem. W niedzielę rozmawiał przez telefon z lekarzem rodzinnym. I ten jak tylko usłyszał głos Antoniego, to od razu kazał mu dzwonić po karetkę pogotowia.
Nie żyje Antoni Gucwiński. Bolesna prawda o jego życiu prywatnym. Z żoną bali się, że będą rzucać w ich dom kamieniami
Co na to Pan Antoni?
Nie chcę powiedzieć, że zbagatelizował sprawę, bo od razu zadzwoniliśmy na numer 112. Ale jednocześnie zapewniał, że czuje się dobrze. Tego dnia zresztą normalnie funkcjonował. Rozmawiał z kolegą przez telefon, żartował. W końcu przyjechała karetka. Od razu dostał zastrzyki i został podpięty pod tlen. Po jakimś czasie zdjęto aparaturę, lekarz zapytał, czy mąż czuje się już lepiej. Odpowiedział, że tak.
Lekarz był jednak odmiennego zdania…
Nagle wszyscy wyszli, zostawili nas samych. Byliśmy pewni, że to koniec wizyty i Antoni zostaje w domu. Że wszystko jest w porządku. Ale okazało się, że zespół pogotowia wyszedł tylko po nosze do karetki. Uznano, że mąż natychmiast musi jechać do szpitala. Antoni wziął komórkę, żeby być ze mną w kontakcie. Po chwili też poprosił, żebym dała mu ładowarkę, bo ostatnio (kilka tygodni temu – przyp. red.), jak był w szpitalu, to zapomniał i był problem. Rzucił mi tylko z uśmiechem „niebawem wracam” i pojechali do szpitala.
To wszystko działo się wieczorem?
Tak. Następnego dnia zadzwoniłam do niego na komórkę, chciałam z nim po prostu porozmawiać. Zapytać, jak się czuje i czy czegoś potrzebuje… Odebrał. Ale w słuchawce usłyszałam tylko niewyraźne charczenie… Po chwili chyba pielęgniarka wzięła od Antoniego telefon i powiedziała mi „pani nam teraz przeszkadza w pracy”. Rozłączyłam się. Teraz wiem, że mój kochany mąż wtedy umierał, że to były jego ostatnie chwile.
Wstrząśnięta dzwoniłam po chwili do lekarza, żeby zapytać co się dzieje. Jak o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że najprawdopodobniej podczas tej rozmowy Antoni umarł. Ale o tym, że mój mąż nie żyje dowiedziałam się dlatego, że prezydent Jacek Sutryk poinformował o tym w internecie. Zaczęli do mnie dzwonić ludzie, pytać czy to prawda. Ja wtedy nawet nie wiedziałam, co mam powiedzieć... Dopiero później mnie poinformowano o śmierci męża.
Jak Pani się czuje i jak sobie radzi?
Dziękuję, mam osoby, które mi pomagają. Muszę się z tym wszystkim zmierzyć. Tak bardzo go kocham, przecież przez prawie całe życie byliśmy razem. A teraz go nie ma. Człowiek stoi, rozmawia, a po chwili już nie żyje. Straszne to wszystko.
Wiadomo, kiedy pogrzeb?
Jeszcze nie. Usłyszałam, że ciało będzie dość długo leżało w chłodni. To chyba z uwagi na pandemię, a Antoni chyba był zarażony koronawirusem… Nie wiem.