– Od niedawna można oglądać pana w serialu TVP 1 „Archiwista”. Czy po tak wielu latach pracy w zawodzie w pana przypadku można jeszcze mówić o wyzwaniach aktorskich?
– Aktor nie ma wieku. Albo jest się w zawodzie do końca, albo od początku do wymiany. Jestem zwolennikiem traktowania tego zawodu z bezpiecznym dystansem. Zawór bezpieczeństwa puszcza, jeśli aktor pozostanie przy samouwielbieniu, miłości do samego siebie, bezkrytycznym podejściu do tego, kim jest i co robi. Staram się być obiektywny wobec siebie z koniecznym pozostawieniem śladu indywidualności i osobowości. Sensem mojego aktorstwa wydaje mi się pokazanie samego siebie. W różnych maskach. Szukam własnego spojrzenia w każdym scenariuszu. Podglądam ludzi, interesują mnie twarze. Ludzie, a nade wszystko to, co człowiek ma ukryte najgłębiej w sobie. Oczywiście każdy aktor powinien dysponować maksymalną techniką. Ale ta technika nie może być zauważona przez widza. Aktorstwo to dla mnie praca na ludzkich charakterach, dająca możliwość pokazania siebie w różnych wcieleniach.
– Jak się dogadujecie z Pauliną Gałązką, która partneruje panu w „Archiwiście”?
– Paulina jest piękną i utalentowaną aktorką. To było zapewne dla niej spotkanie z doświadczonym kolegą, który, kiedy trzeba, nie skąpi rad, który potrafi dzielić się swoim doświadczeniem. Najlepiej o tym wie moja studentka, wybitna aktorka Joasia Kurowska. Aktor nie jest od oceny partnera. Aktor musi mieć świadomość, że stanowi cząstkę całego zdarzenia. Profesjonalizm, sumienność, oddanie się postaci, umiejętność słuchania, partnera również – to podstawowe elementy. Nie, czy kogoś się lubi, czy nie. Czy aktorzy są dopasowani, czy nie – ocena należy już do widza. Mam nadzieję, że przed Pauliną jeszcze dużo aktorskich wyzwań.
– Która z ról, jakie pan zagrał, jest panu najbliższa?
– Na początku rozmowy wspomniała pani, że najbardziej kojarzy mnie z roli Aleksandra z „Pszczółki Mai”. Też z nostalgią wspominam te przemądrzałą mysz. To wtedy anonimowy aktor Teatru Ateneum Henryk Talar pojawił się po raz pierwszy z imienia i nazwiska publicznie. Zuzia, moja córka, miała wtedy cztery lata. Ona najmilej wspomina „Kubusia Puchatka”.
– Zawsze mógł pan wyżyć z bycia aktorem?
– Za pierwszym podejściem nie zostałem przyjęty do krakowskiej szkoły aktorskiej. Zatrudniłem się jako pracownik techniczny, tak zwany maszynista w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Po skończeniu PWST w Krakowie powoli stawałem na własne nogi. Nie zawsze się udawało, ale nie musiałem za chlebem wyjeżdżać za granicę. Moja potrzeba satysfakcji z uprawianiu tego zawodu nigdy nie była przesadna. Wystarczyło mi udowadnianie sobie, że warto być aktorem.
– Podobno pana największym motywatorem do uprawiania aktorstwa była żona Elżbieta?
– Elżbieta jest współudziałowcem moich, nazwijmy to, sukcesów, ale jednocześnie ofiarą mojego bycia w zawodzie. Dzisiaj już wiem, że za często mnie brakowało w domu, kiedy powinienem tam być. Oddając się całkowicie tej profesji, za mało uczestniczyłem w życiu rodzinnym, kiedy dorastała nasza córka Zuzanna. Żona nie robi mi wyrzutów, ale ja wiem, że mogłem lepiej zagrać rolę ojca.
– Podobno zrewanżował się pan, rozpieszczając wnuki?
– Rekompensuję tę stratę, staram się mieć dla wnuków jak najwięcej czasu i serca. To moja teraz największa potrzeba i satysfakcja.
– Pana córka jest scenarzystką. Czy udało się wam wspólnie pracować?
– Miałem zaszczyt uczestniczyć w kilku słuchowiskach radiowych Zuzanny, napisała o mnie książkę. Jest projekt spektaklu w Teatrze Telewizji, a także w teatrze żywego planu. Nie wiem, czy przewiduje mnie w tych projektach. Mam nadzieję, że tak. Nigdy nie zapukałem z prośbą o rolę. Tak będzie i tym razem.
Polecamy także: Henryk Talar: Przepraszam za żart z trzymiesięcznym synkiem!