Swoją dramatyczną historię Dominika Ostałowska opowiedziała w wywiadzie dla "Newsweeka". Psychofanka aktorki najpierw podawała się za dziennikarkę. Miała rzekomo pisać książkę o Mariuszu Sabiniewiczu, koledze Ostałowskiej, który zmarł na raka.
Gwiazda zgodziła się na wywiad, żeby uczcić pamięć przyjaciela. Szybko okazało się, że to była tylko prowokacja, żeby zbliżyć się do aktorki.
- Ona powiedziała, że strasznie chce mi coś powiedzieć, stojąc nad grobem Mariusza. Myślałam, że mi powie, że go kochała. A może coś tam było więcej między nimi. Ale zamiast tego wyznała mi miłość - opowiada aktorka.
Zobacz: "M jak miłość". Dominika Ostałowska odejdzie z "M jak miłość", bo ma dosyć romansów Marty?
Później było coraz gorzej. Aktorka zorientowała się, do czego zmierza kobieta i próbowała za wszelką cenę zerwać kontakt. Psychofanka nie dawała za wygraną. Zaczęła nawet podawać się za menedżerkę Ostałowskiej. - Precyzja jej działania była ogromna. Na przykład pisała ludziom, którzy robili tę moją stronę internetową, że mnie leczy, daje mi zastrzyki, że dostałam uczulenia. A na końcu okazało się, że jestem chora na białaczkę – wspomina aktorka.
Doszło do tego, że kupiła sobie kartę do telefonu i podając się za Ostałowską, wysyłała SMS-y do znajomych gwiazdy: "Nie dziwcie się, jest taka pogubiona. Nie wie, jak się odnaleźć. Kochamy się, a cały świat jest przeciwko nam".
- Opisywała im też, jak choruję, że mam operację. Że ona jest dawcą szpiku dla mnie. Albo jak to krwawię, leżę naga i ona mnie przykrywa prześcieradłem. Jestem słaba, więc z jakimś lekarzem wyjeżdżają ze mną do parku – wylicza aktorka.
Dręcząca ją kobieta posunęła się też do tego, żeby rozpowszechniać plotkę, że Ostałowska miała jeszcze jedno dziecko. Twierdziła, że w Londynie urodziła synka, który zmarł.
Czytaj też: Musiał chce iść do sądu za żart o swojej śmierci. "Nie życzę tego nikomu"