Ignacy Gogolewski: Jestem nieślubnym dzieckiem

2011-06-06 16:54

Znamy go z "Chłopów", "Hrabiny Cosel" i setek ról teatralnych. Znakomity aktor Ignacy Gogolewski (80 l.) opowiada "Super Expressowi" o dzieciństwie w podwarszawskim Otwocku. Mówi o mamie, która nie bała się urodzić nieślubnego syna, i ojcu, którego poznał, gdy miał 16 lat.

Bywam w Ciechanowie... A kiedy tam jestem, muszę wyjść na rynek, a potem uliczką zejść w stronę Łydyni. Do dziś stoi tu mur z cegły, trochę krzywy, na którym suszyłem ubranie po tym, jak wpadłem do rzeki. Ale wyjechałem stamtąd mając 5 lat. Zawieźli mnie do Otwocka, gdzie zaczęło się moje nowe życie u ciotki Zofii.

Nie przypominam sobie, bym odczuwał jakiekolwiek nieprzyjemności ze strony dzieci, że nie miałem ojca, ale mamie, myślę, było ciężko. Mogło to być nawet jednym z powodów opuszczenia Ciechanowa. Dziś co trzecie dziecko jest pozamałżeńskie, ale na owe czasy była to historia bulwersująca. 18-letnia młoda kobieta zaszła w ciążę z właścicielem majątku Gogole i zdecydowała się urodzić nieślubne dziecko...

Przeczytaj koniecznie: Słynny pogodynek Andrzej Zalewski: Za zimny wyż rosyjski wyrzucono mnie z pracy

Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ojca? Miałem 16 lat. Przyjechał do Otwocka... Pamiętam, że choć było ciepło, był w płaszczu. Podał mi dłoń... Był zdziwiony, że nie chciałem jej ucałować, ale ja nie uczyniłem tego, bo był dla mnie zupełnie obcym człowiekiem. Myślę, że ojciec odczuł moje zachowanie jako aroganckie, a mimo to pojechał do USC na Nowym Świecie i powiedział, że odtąd będę nazywał się Gogolewski. Myślę, że zrobił to, bo w swojej uczciwości uznał, że ten 16-letni chłopak powinien nosić jego nazwisko... Nigdy nie żywiłem do niego jakiegokolwiek żalu. Brak ojca był dla mnie rzeczą naturalną. Rozumiałem go, miał liczną rodzinę, kilkoro dzieci, majątek podupadał. Do dziś odwiedzam jego grób w Pałukach.

Jakim byłem dzieckiem? W domu na drzwiach wisiała dyscyplina... Babcia od czasu do czasu musiała jej używać. To był czas powojenny, pociski leżały pokotem. Rozbrajaliśmy je, rzucaliśmy granatami zaczepnymi. Chodziło się na wał, odciągało wajchę i "bum!". I któregoś dnia taki granat zamiast na dole wału, wybuchł za wcześnie. Matko, ile ja miałem prochu w gębie?! Cały byłem w kropki. Matka pyta: "Inek, co się stało?". Musiałem kłamać, że sadzy było dużo... To była dogłębna głupota.

Wierzę w przeznaczenie, opatrzność. A ona czuwała. Od pierwszych dni, od momentu kiedy przyszedłem na ten świat. Bo kiedy się urodziłem, to podobno darłem się przez trzy dni. I to ustawiło mi głos i sprawiło, że mam mocny jego tembr i do dziś słychać mnie ze sceny.

I ta opatrzność któregoś dnia powiedziała: "Inek, zostań!". Grałem na boisku w piłkę, gdy przyszli koledzy: "Chodź z nami, mamy coś lepszego". Po 30 minutach rozległa się taka detonacja, że nas przeraziło. Pobiegliśmy do lasu i znaleźliśmy ciała dwóch martwych kolegów.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają