- Miał być pan księdzem, ślusarzem, a został aktorem. Nie żałuje pan wyboru?
- Nie. To byłaby obraza opatrzności, która prowadziła młodego człowieka urodzonego w Ciechanowie, a potem zawieruszonego w podwarszawskiej miejscowości Otwock. Los dał mi prezent, że gdzieś stamtąd wydobyto mnie. A zaczynałem niemrawo. Kiedy Aleksander Zelwerowicz zapytał mnie na egzaminie wstępnym, jaka jest różnica między scenografem a reżyserem, nie potrafiłem odpowiedzieć. "Eee" - tylko machnął ręką. A jednak dostrzeżono coś w tym młodym biednym człowieku. Dostałem stypendium, gdyby nie ono, nie mógłbym studiować.
- Dziś realia są inne, niektórzy młodzi aktorzy zarabiają całkiem sporo. Gdyby mógł pan cofnąć czas, chciałby pan teraz zaczynać karierę?
- Zdecydowanie nie. Spotykam się z młodymi kolegami, którzy ukończyli szkołę, i oni zwracają się do mnie jako do starszego kolegi, prosząc o pomoc: "Niech pan mnie przedstawi osobie X, która reżyseruje, prowadzi teatr, bo widzi pan, zagrałem dwie małe role, ale na razie muszę utrzymywać się z kelnerowania, a chciałbym jednak pracować w swoim zawodzie". Wiem, że pewnego młodego człowieka Andrzej Seweryn zaprosił już na przesłuchanie... A dawniej było tak: nie dostałeś etatu w stolicy, to miałeś go w Poznaniu, w Szczecinie... Dziś każdego roku ok. 1200 osób chce zostać aktorem.
- Dlaczego panu się udało, zrobił pan karierę, a innym nie?
- Ja nie nazwałbym tego karierą, wolę powiedzieć, że mi się poszczęściło. O karierze mogą mówić Wojciech Pszoniak, Daniel Olbrychski czy Andrzej Seweryn, ponieważ oni przekroczyli granice Rzeczypospolitej, a ja tej granicy nie przekroczyłem, powiedzmy nawet, że najlepiej czuję się na Mazowszu.
- 60 lat na scenie to piękny jubileusz, 83 lata życia... Kiedy patrzy pan wstecz, co myśli...?
- To uśmiecham się do tego wszystkiego, co przeżyłem, i chciałbym, żeby ten refleksyjny uśmiech mnie nie opuszczał.
- Przeżył pan sporo lat. Co w życiu jest najważniejsze?
- Rodzina. Mam ją, powiedzmy, trochę w kawałkach, ale muszę powiedzieć, opatrzność mnie nie opuszcza. Powoli, powoli wszystko dochodzi do normy. Mam znakomite stosunki, jeśli chodzi o córkę, dwóch wnuków, a i z synem jest coraz lepiej... Nigdy nie jest za późno.
- Gdyby mógł mieć pan jedno życzenie do opatrzności, to co by to było?
- Na pewno nie tęsknię za bogactwem, bo tego Polska Rzeczpospolita Ludowa mnie oduczała. Chciałbym mieć spolegliwe, przyjazne stosunki z rodziną. Biorąc pod uwagę, że nie całą rodzinę znam. Ale poznam ich, bo w czerwcu w Opinogórze odbędzie zjazd rodziny Gogolewskich.
Ignacy Gogolewski (83 l.)
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail