Ostatnie miesiące w życiu Ilony Felicjańskiej tylko pozornie były szczęśliwe. W rzeczywistości była to równia pochyła, bo okazało się, że celebrytka wróciła do alkoholu. Już wcześniej walczyła z chorobą i wydawało się, że wyszła na prostą. W lutym media obiegły jednak nagrania z USA, na których widać, jak po kieliszku eksmodelka nie potrafi dogadać się z policją. Funkcjonariuszy wezwał jej mąż, Paul Montana.
Skandale z udziałem Felicjańskiej - pijacki wybryk, rozwód, areszt
Potem było już tylko gorzej, bo Ilona jak gdyby nigdy nic wróciła do Polski, gdzie zaczęła bywać z mężem w restauracjach i kawiarniach. Tam piła alkohol, co było dowodem na zbliżający się kryzys.
Ten faktycznie znów nadszedł, a Felicjańska postanowiła, że od razu skieruje się na leczenie. Sama zgłosiła się do szpitala psychiatrycznego, bo, jak wyjaśniła w liście skierowanym do mediów, tylko tam może aktualnie otrzymać jakąkolwiek pomoc. Dobrowolnie więc zamknęła się w psychiatryku, bo wie, że nikt inny nie jest jej w stanie pomóc.
- Leżę na oddziale szpitala psychiatrycznego. Tak, psychiatrycznego... Patrzę na nieszczęśliwych, smutnych i zagubionych ludzi. Krzyczących z żalu i bezsilności. Patrzę, słucham i płacze. Tylko tyle mogę. Parę słów. Kilka przytuleń. Czy to da im nadzieje? Nie wiem. Wiem, że da mi! Bo ja? Ja jestem tylko uzależniona od alkoholu, miałam nawrót, szukałam pomocy, a w dobie obecnej kwarantanny mogłam przyjechać tylko tutaj. Nie wahałam się, bo już wiem, jak ważne jest ratować siebie! Nie cały świat - siebie. Bo cały świat zaczyna się ode mnie. Czy żałuje? Nie! Bo teraz jeszcze bardziej zrozumiałam, jaką jestem szczęściarą. Jak wiele dostałam od Boga? Siły wyższej? Nie ma znaczenia jak to nazwać. Czym jest. A nawet czy jest. Wiem, że jestem ja. JA JESTEM. I Ty też jesteś... kim jesteś? - czytamy w piśmie opublikowanym przez serwis Plejada.
Ilona Felicjańska znów przechodzi trudny czas, o którym napisała w liście. Przeczytajcie jego dalszą część:
Jak bardzo zagubiliśmy się w tym świecie, pogoni, wyścigu na "szczyt", konsumpcji, nowych urządzeń, telefonów, samochodów i coraz większych domów, w których tak trudno się spotkać... Porozmawiać. A nawet przywitać czy spojrzeć na siebie z miłością. Zapytać co u Ciebie? Zjeść wspólny posiłek, bo nie ma czasu? Czego nie ma? Czas jest i tylko od Ciebie zależy, co z nim zrobisz. Komu lub czemu go poświęcisz.
Mijamy się na ulicach, nie poznając, nie uśmiechając do siebie, nie zamieniając choćby kilku słów, a może one są dla kogoś tak ważne w tym momencie?
Zapomnieliśmy o współczuciu, empatii, wsparciu, bezinteresownej pomocy - bo mi tez brakuje! Czego?
Brakuje nam miłości. Nie, nie, chwilowych spotkań, pójścia do łóżka, pomieszkania ze sobą przez chwile, a nawet, co gorsza przez lata. I mijania we wspólnym domu. Bez rozmów. Bez emocji. Bo tak wyszło, wygodnie, bo kredyt.
Jak bardzo zapomnieliśmy, czym naprawdę jest MIŁOŚĆ. I po co ona jest. Żeby wymagać? Żeby dostać? Żeby oczekiwać? Albo, żeby dawać z siebie więcej i więcej aż staniemy się cieniem własnego siebie? A może miłość to chęć zrozumienia? Wysłuchania? Może miłość to nareszcie potrzeba zrzucenia z siebie całej tej zbroi i masek, jakie ponakładaliśmy na siebie, bo nam się wydawało, ze tak należy? Żeby nie odstawać, nie być gorszym, innym? A czy inny to gorszy? Kto nam to wmówił???
A gdzie w tym wszystkim my?
Nasze prawdziwe twarze? Nasze prawdziwe nadzieje i możliwości na piękne życie. Nasze marzenia i talenty? A może nawet lepsze to ubogie, ale nasze! Bo czym jest prawdziwe bogactwo dla mnie? Moją uczciwością, moją autentycznością, doświadczaniem i popełnianiem błędów, na których uczę się KIM JESTEM i czego naprawdę chce. Moim bogactwem jest spojrzeć na siebie w lustrze i uśmiechnąć do siebie, pomyśleć - no tak, znów upadłaś, ale wstałaś i idziesz dalej. Jestem z Ciebie dumna! Bo idziesz swoją własną, jedyną, najlepszą drogą.
Zapłaciłam za to odrzuceniem, hejtem, krytyką. I jestem za nią wdzięczna. Bo to ona dała mi sile. Ona nauczyła poczucia własnej wartości. Zrozumienia kim już nie chce być. I że to nie słowa innych mnie definiują. I że ich słowa najwięcej mówią o nich samych.
Idę dalej z podniesioną głową, bo to dopiero połowa mojego życia. A moimi mistrzami są nie tylko profesorowie, filozofowie, psychologowie, terapeuci - są nimi wszyscy ludzie, których spotykam każdego dnia: sprzedawcy w warzywniaku, bezdomni, kierowcy Ubera, a nawet tutaj gdzie teraz jestem, Ci ze schizofrenią i dwubiegunówką - bo każdy, KAŻDY ma swoją mądrość, tylko trzeba nauczyć się słuchać. A jeśli mówimy to zamiast wzniosłych wyuczonych słów, oczekując oklasków, mówmy swoją prawdę. Że czasem tez nie potrafimy, gubimy się. Upadamy. Ale wstajemy, rozglądamy. Że podajemy sobie rękę nawzajem? Tęsknie za takim światem. Bo przecież on jest tuż za rogiem. Ja jestem jego ułamkiem. I Ty też. Bo przecież my wszyscy jesteśmy miłością, tylko kiedy to dostrzeżemy? Jesteśmy pełni mechanizmów obronnych i zapisanych w dzieciństwie programów, które pozwalały nam przetrwać. Ale tez zamknęły nasze serce, przed nami samymi. I innymi, żeby już więcej nie bolało... Tak, zapomnieliśmy, że jesteśmy miłością. Ale kiedy wreszcie dobijemy się do własnych serc, one nas poprowadzą!
Kiedy wreszcie zdobędziemy się na odwagę, aby pójść za ich głosem?
Początki mogą nie być łatwe, ale warto! Warto być sobą. Czy to znaczy, ze już się nie gubię? Nie szukam i nie potykam? O nie, na szczęście nie! Bo życie to droga, najpiękniejsza z dróg jeśli idziesz własną, bez oceny i bez oporu przed tym co spotykasz, dojdziesz do najpiękniejszych miejsc. Ja tam idę.
Ilona Montana