Irena Dziedzic zmarła 5 listopada. Jej pogrzeb odbył się dopiero 14 stycznia. Dlaczego tak późno? Okazuje się, że prokuratura próbowała odnaleźć rodzinę gwiazdy, z którą przez lata pani Irena nie utrzymywała kontaktu. Gdy się wreszcie to udało, nikt z jej bliskich nie był zainteresowany zorganizowaniem pochówku. Ostatecznie zajął się tym Bogdan B. Mężczyzna w 2012 r. podpisał z dziennikarką odwróconą hipotekę. To sadownik, który prowadzi własną firmę na Mazowszu i płacił pani Irenie kilka tysięcy złotych każdego miesiąca. W zamian za dożywotnie utrzymywanie został właścicielem jej domu po jej śmierci.
I to Bogdana B. zaniepokoiło złe samopoczucie dziennikarki, która w październiku trafiła do szpitala. Dowiedział się, że latem panią Irenę zaczęli nawiedzać tajemnicza rodzina i znajomi. Po jej śmierci zainteresował tym prokuraturę.
– Zawiadomienie pod koniec października 2018 r. złożyła osoba fizyczna, która miała zawartą z pokrzywdzoną umowę cywilnoprawną (dożywocia). Wówczas Irena Dziedzic jeszcze żyła, a zawiadomienie dotyczyło m.in. narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. O przyjęciu kwalifikacji z art. 155 kk (nieumyślne spowodowanie śmierci) zdecydował prokurator po uzyskaniu informacji o jej zgonie – poinformował „Super Express” prokurator Marcin Saduś.
Jak udało nam się dowiedzieć, zamożny sadownik miał podejrzenia, że ktoś mógł się przyczynić do śmierci Dziedzic. Prokuratura sprawdza wszystkich, którzy mieli z nią styczność w ostatnich tygodniach jej życia. „Super Express” spotkał się z Bogdanem B., jednak ten nie chciał rozmawiać o zaistniałej sytuacji.
– Nie chcę o tym mówić. Proszę dzwonić do prokuratury – powiedział nam.
– Nie chcę o tym mówić. Proszę dzwonić do prokuratury – powiedział nam.
Pan Bogdan nie chce się ujawniać. Nie potrzebuje rozgłosu. Jak się okazuje, ma prężnie prosperujący biznes. Posiada kilkadziesiąt hektarów sadu, ogromne hale i chłodnie, w których przechowuje owoce.