Kiedy w 1994 roku z moim byłym mężem, Arkiem Pavloviciem, podjęliśmy decyzję o zakończeniu naszej kariery, zdecydowaliśmy, że ostatni raz zatańczymy na turnieju w Olsztynie przed publicznością, którą znamy. Gdy wspominam sobie ten moment, do dziś mam łzy w oczach. Były zdjęcia, kwiaty, prezenty, owacje na stojąco. Myślę, że zrobiliśmy to w odpowiednim momencie, gdy nasza kariera była u szczytu.
Pamiętam też, że gdy pojechałam na pierwszy turniej po naszym pożegnaniu, strasznie płakałam, gdy widziałam tańczących kolegów. Zrozumiałam jednak, że czas zacząć nowy etap w życiu - jurorowanie, budowanie naszej szkoły tańca. A potem pojawił się program "Taniec z gwiazdami". Dostałam się do niego z castingu. Założenie było takie, że to ja mam być tą dobrą duszą, a Piotr Galiński miał surowo oceniać. Stało się inaczej.
A potem spotkałam drugą miłość. Wojtka, mojego obecnego męża. Poznałam go na imprezie u znajomych. To był piorun prosto w serce. Zanim jednak na dobre się związaliśmy, minęło dużo czasu. Każde z nas było w innym związku, nie dopuszczaliśmy też tej myśli, że będziemy razem. Wszystko zakończyło się happy endem. My jesteśmy szczęśliwi, a nasze połówki znalazły swoje drugie połówki.
Dziś cieszę się, że jestem w tym miejscu, w którym jestem. Dziękuję Bogu i produkcji, że mogłam być w 12 edycjach tego programu. Gdy przed 13. edycją nie wiadomo było, kto z nas zostanie, kto odpadnie, pomyślałam sobie, że nie żałuję, że się zdecydowałam, że jeśli nawet mnie nie będzie, to pozostaną mi wspaniałe wspomnienia. Cieszę się, że w jakiś sposób przyczyniłam się do popularyzacji tańca w Polsce. A ta bajka, którą jest popularność, w ogóle mi nie ciąży. Czasem tylko wzbudza moje zdziwienie, że tak wiele ludzi interesuje się tym, jaka jestem prywatnie.