Iwona Pavlović była dobrym uczniem
W szkole uczyłam się dobrze, bez problemu zdawałam z klasy do klasy. I miałam pasję. Od pierwszej klasy szkoły podstawowej tańczyłam taniec ludowy.
Można powiedzieć, że talent do tańca otrzymałam w genach po tacie. Był tancerzem tańca ludowego, a także... bokserem. Jakoś udało mu się to połączyć. Często jeździliśmy na wesela, na których dawał pokazy kazaczoka. Gdy tata tańczył, ja - ubrana w niebieską sukienkę - tańczyłam wokół niego.
Połknęłam bakcyla, zaczęłam tańczyć w zespole ludowym. Potem przez trzy lata trenowałam piłkę ręczną, ale gdy miałam 15 lat przestałam i wróciłam do tańca. Tym razem już do towarzyskiego. Mama i tata bardzo mnie wspierali, wiedzieli, że to moja wielka pasja. Co prawda nie wozili mnie na zajęcia, jak to robią współcześni rodzice, ale niczego mi nie zabraniali.
W dzisiejszych czasach dobrze jest pochwalić się tym, że miało się cięż-kie dzieciństwo, a ja nie mogę tego zrobić. Moje było bardzo udane i szczęśliwe. Nie byłam dzieckiem z kluczem na szyi biegającym do nocy po podwórku, tylko takim, na które zawsze czekała w domu mama z ciepłym obiadem, który składał się z zupy, drugiego dania i pysznego kompotu. Mama Zenobia zawsze wyprawiała mnie rano do szkoły z odrobionymi lekcjami, pysznymi kanapkami w plecaku. Spędzałam z rodzicami bardzo dużo czasu. Zawsze byli pełni życia.
Gdy tata Władysław kupił pierwszą syrenkę, zaczęliśmy jeździć na wycieczki nad jezioro, do lasu. W każdą sobotę czy niedzielę wspólnie z naszymi sąsiadami i ich dziećmi zabieraliśmy różne smakołyki i organizowaliśmy takie całodniowe spotkania na zielonej trawce.
Mam dwóch starszych braci, Władka i Mirka, którzy się mną opiekowali, a nawet rozpieszczali. Dziś, po śmierci taty, wiem, że powiedział im, gdy tylko się urodziłam, że mają na mnie chuchać i dmuchać, żeby nic mi się nie stało, bo inaczej będą mieli z nim do czynienia. I mimo że wychowywałam się z dwoma braćmi, nie byłam chłopczycą. Lubiłam chodzić w spódnicach, bawić się lalkami.