Pierwszy raz bałem się, gdy jako dziecko pobiegliśmy z kolegami za pogrzebem. Wtedy jeszcze nie zamykano trumien. Kiedy zobaczyłem zmarłą kobietę, tę rozpacz rodziny, wtedy naprawdę bardzo przestraszyłem się... tego naszego ziemskiego końca.
Drugi kontakt ze śmiercią miałem wtedy, gdy umarł mój ojciec. Byłem wtedy 16-latkiem. Dopiero zacząłem życie, a tu już musiałem się brać z nim za bary. Od śmierci ojca przestałem chodzić na pogrzeby. Zacząłem "chojrakować": - Nie boję się śmierci!
Teraz mogę powiedzieć, że nie boję się śmierci, ale... nie tak do końca. Nie boję się, ale majestat śmierci we mnie jest. W dalszym ciągu jest to tajemnicą. Boję się fizyczności, to znaczy cierpienia. I boję się, że nie wszystko tutaj zdążę załatwić. Ale nie boję się odejść, bo jak przejadę błyskawicznie po życiorysie, to myślę: Miałem takie życie, że wystarczyłoby na kilka biograficznych książek.
Kiedy odchodził Jan Paweł II, tak spokojne, dostojnie - mimo że tak cierpiał - zrozumiałem, jak wewnętrznie jesteśmy bogaci duchowo i twórczo. I że to niemożliwe, iż z tego pozostanie tylko proch. Białko umiera, ale nic więcej!
Kiedyś, gdy byłem mały, zapytałem ojca: "Tato, a jak to będzie, jak umrzesz?". "Wiesz co, powinna grać orkiestra!" - odpowiedział tata i ciągnął dalej swoją opowieść. O Nowym Orleanie, jak kolorowo ludzie ubierają się tam na pogrzeb, jak tańczą w pochodzie.
Wtedy jeszcze tego nie rozumiałem, ale teraz wierzę, że nie mamy się czego lękać. "Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg" - jest w Piśmie Świętym. I jest napisane: "W domu Ojca mego jest mieszkań wiele". Trudno mi mówić o uczuciach, ale mam takie wrażenie, że ci ludzie, którzy byli mi bliscy - mama, tata, Jan Paweł II, przyjaciele - nie odeszli, ale tylko gdzieś wyjechali.
Moim marzeniem jest spotkać ich i Chrystusa i paść na kolana, by powiedzieć, jakim byłem niedowiarkiem. Ja wierzę, że będziemy buszować po wszechświecie jak dzisiaj po Internecie.