Przed wyjazdem zagrała Barbarę Złotopolską, żonę Marka (Kazimierz Kaczor), z serialu "Złotopolscy". Jednak widzowie najbardziej pamiętają jej postaci polskich panien z dworków: Anka z "Ziemi obiecanej", Marynia z "Rodziny Połanieckich". Czy jednak porzucając karierę w Polsce i skazując się na aktorski niebyt, nie popełniła zawodowego harakiri?
- Zawodowe harakiri? Moje wybory były zgodne z moim sumieniem w czasie stanu wojennego i po nim, w trudnym okresie lat 80. Nie zastanawiałam się, co potem. Teraz też nie wiem, co będzie! Tak to już jest w tym zawodzie, że są lata tłuste i chude. Wszystkie decyzje podejmowałam świadomie. Niczego nie żałuję. Mam spory dorobek zawodowy i po tych kilku latach jestem bogatsza o wiele nowych doświadczeń. W życiu aktora to bardzo ważne. Ja wciąż żyję, jestem! Mnóstwo ludzi mnie pamięta. I mam ogromną satysfakcję, bo tuż po powrocie odnalazł mnie Paweł Miśkiewicz, dyrektor Teatru Dramatycznego w stolicy. Gram tam gościnnie, od września ub. r., rolę Solwejgi w sztuce Ibsena "Peer Gynt" i daje mi to olbrzymią satysfakcję. Zapraszam, bo to świetny spektakl.