Stare jak świat porzekadło, że jabłko pada niedaleko od jabłoni, w przypadku rodziny Tylerów najwyraźniej się nie sprawdza. Steven Tyler życie wiódł kolorowe. Nie stronił od narkotyków, nie wylewał za kołnierz, szczególnie nie odganiał od siebie namolnych fanek... Nawet Liv jest owocem jego przelotnego związku z niejaką Bebe Buell i przez wiele lat tatuś nie wiedział o tym, że ma córkę. Nieraz mówiono o nim "szaleniec". Wprawdzie potem nieco przyhamował, ale dopiero wtedy, gdy włos mu zaczął siwieć.
Zupełnie inaczej ze sławy i pieniędzy korzysta córka Tylera. Liv jest jak anioł. Rodzinna, poukładana, wierna. Z trudem można wyciągnąć ją z domu na imprezę - woli popatrzeć w telewizor przytulona do męża, brytyjskiego muzyka Roystona Langdona.
Steven nie ukrywa zdziwienia i... rozczarowania faktem, że córka nie korzysta z życia tak jak on.
- W moim wieku ojciec podejmował straszne decyzje - mówi Liv. - Ciągle mnie pyta: Skąd ty się wzięłaś? Dziwi się, że priorytetem dla mnie jest dom i rodzina, a nie hulanki. Jego zdaniem, jestem jeszcze na to za młoda, ale ja postępuję tak, jak czuję, że powinnam.