Wszystko wydarzyło się przed dwoma laty. Bielecki często kontaktował się ze swoją mamą, jednak tego feralnego piątku jej telefon milczał. Zaniepokojony mężczyzna postanowił sprawdzić, co się dzieje. Udał się do jej mieszkania i odkrył, że od jakiegoś czasu nikt tam nie bywał...
- Od razu pojechałem na pogotowie, gdzie powiedzieli mi, że mama jest w szpitalu na ul. Kasprzaka. Miała być na chirurgii, ale tam jej nie znalazłem. Dopiero po jakimś czasie jeden z lekarzy powiedział, że mama zmarła w czwartek... - relacjonuje Bielecki.
Przeczytaj koniecznie: Gwiazdom w parach raźniej ZDJĘCIA!
Mężczyzna chciał przejrzeć dokumentację, aby dowiedzieć się, co się stało. Okazało się, że nie może. Dowiedział się tylko, że kobieta upadła na chodnik i miała rozległe złamania i krwiaki na mózgu. Zmarła przez zatrzymanie akcji serca...
- Dopiero po siedmiu miesiącach od pogrzebu zgłosiła się do mnie policja w... związku z wypadkiem mamy. Okazało się, że był świadek tego zdarzenia, kobieta, która widziała, że mama prawdopodobnie była uderzona tyłem auta i upadła na jezdnię. Winny tego zdarzenia nie wiedział, co się stało. Dopiero, gdy chciał zawrócić auto, inni z przystanku autobusowego zatrzymali go i pokazali, że najprawdopodobniej potrącił kobietę. Okazało się, że to aktor Marcin Rogacewicz - opowiada. - Sprawca wypadku zadzwonił po karetkę. Powiedział sanitariuszom, że zasłabła i pojechał dalej. Nie czekał na przyjazd policji - dodaje ze smutkiem.
Bielecki chciał dochodzić sprawiedliwości przed sądem, ale ten uznał, że jest za mało dowodów i nie można wskazać jednoznacznie winnego.
Patrz też: Bartek Świderski ma humory. Wyrzucą go, bo zgrywa gwiazdora?
- Jestem załamany, bo z bratem próbowaliśmy już wszystkiego, a ten Rogacewicz po prostu umywa od tego ręce i wykręca się - wzdycha pan Jan.
- Nie mogę udzielić żadnej informacji w tej sprawie. Już wszystko powiedziałem - tylko tyle usłyszeliśmy od Marcina Rogacewicza.