- Jeśli ja nie jestem w prawie, a pani Szapołowska tak, to żaden dyrektor w tym kraju nie ma szans na prowadzenie teatru - powiedział "Super Expressowi" w kwietniu. Teraz w środowisku teatralnym mówi się, że Englert nie rzuca słów na wiatr i nie wyobraża sobie dalszej pracy na swoim stanowisku. Tu chodzi o autorytet. Jednak oficjalnie nie chce kontynuować tematu.
Sama Szapołowska zaznacza, że to niezręczna dla niej sytuacja.
- Jest mi bardzo przykro i smutno. W przeciągu 38 lat nigdy w życiu się nie spóźniłam na przedstawienie, na próbę, nie odwołałam spektaklu. Ja nie mam takiej karty - mówi w rozmowie z "Super Expressem" aktorka.
Szapołowska sądzi się o przywrócenie do pracy. Swoje zwolnienie w kwietniu tego roku - nie przyszła na przedstawienie do teatru - uważa za bezpodstawne. Chodziło o jej udział w programie "Bitwa na głosy". W tym samym czasie, gdy miał odbyć się spektakl, aktorka miała wziąć udział w programie telewizyjnym. Prosiła dyrektora o przesunięcie spektaklu. Englert się nie zgodził...
Część środowiska aktorskiego jest po stronie pani Grażyny. Wskazują na fakt, iż dyrektor zezwolił na występy w 2008 r. w show "Gwiazdy tańczą na lodzie" Beacie Ścibakównie (43 l.), także aktorce Narodowego, a prywatnie jego żonie. - Uważam, że w placówce państwowej, jaką jest Teatr Narodowy, nie powinno się stosować kryteriów równy i równiejszy. To mnie strasznie zabolało - mówi nam Szapołowska i dodaje: - Boli mnie też to, że kobiety są zawsze gorzej traktowane w zawodach, nie tylko w teatrze, w ogóle. Lekceważy się nas... Zbuntowałam się - mówi.