24 lipca 2018 roku doszło do tragicznego wypadku, w którym zginęła córka Jana Jakuba Kolskiego i Grażyny Błęckiej-Kolskiej. 23-letnia Zuzanna jechała w prowadzonym przez mamę aucie na festiwal T-mobile Nowe Horyzonty. Niestety aktorka nie dostosowała prędkości do panujących warunków atmosferycznych (padał ulewny deszcz) i straciła panowanie nad kierownicą. Samochód wypadł z drogi, uderzył w stojącą na poboczu latarnię i w słup, a następnie dachował. Grażyna Błęcka-Kolska nie odniosła większych obrażeń. Niestety jej córka w stanie ciężkim trafiła do szpitala.
Do tych tragicznych wydarzeń wrócił w wywiadzie dla magazynu "Pani" ojciec Zuzi - reżyser, Jan Jakub Kolski. Mężczyzna w rozmowie z Joanną Racewicz opisał moment, w którym dowiedział się o wypadku byłej żony. Gdy Grażyna Błęcka-Kolska zadzwoniła do niego i powiedziała, że ich córka walczy o życie na sali operacyjnej, on akurat był w trasie. Poczuł silną potrzebę spowiedzi. Udał się do Łagiewnik, gdzie zaczął prosić o spowiedź. Niestety, ze względu na to, że żyje w nieformalnym związku, jego błagania nie zostały spełnione.
- Powiedziałem, ze umiera mi dziecko, że chcę do niego pojechać czysty, że umiera mi dusza i błagam o pomoc. I usłyszałem od zakonnika pytanie, czy żyję w związku małżeńskim. Po ustaleniu faktów obywatel z brodą odmówił mi posługi - wspomina w magazynie "Pani" Jan Jakub Kolski.
Mimo starań lekarzy Zuzanna umarła na skutek odniesionych obrażeń wewnętrznych. Reżyser opisał moment, w którym została mu przekazana ta tragiczna informacja.
- Jak zbity pies wytoczyłem się z kościoła. Ruszyliśmy dalej i gdzieś na autostradzie następny telefon - od dyrektora szpitala z informacją, że już jej nie ma... Zatrzymaliśmy się na poboczu. Pamiętam setki czarnych nagich ślimaków, które wypełzły nie wiadomo skąd... Trzeba było wykazać się nie lada uważnością, żeby na któregoś nie nadepnąć - wspomina.
Po tych tragicznych wydarzeniach sposobem Jana Jakuba Kolskiego na radzenie sobie ze stratą i bólem po śmierci córki było pisanie pamiętnika. Reżyser miał nawet w planach jego publikację. Ostatecznie jednak porzucił ten pomysł, co również wyjaśnił w wywiadzie dla magazynu "Pani". Reżyser doszedł do wniosku, że jego troska o kogoś, kto być może przeżywał podobne piekło, była jedynie pozorem.
- (...) w istocie chodziło o mnie. Chciałem, żeby ktoś mnie przytulił. Chodziło o to, żeby ktoś to przeczytał i podzielił moją rozpacz. Chociaż odrobinę. Odezwał się we mnie mały rozumek misia Puchatka - niby wiedziałem, że wobec rzeczy ostatecznych zawsze jesteśmy sami, ale próbowałem wykombinować jakąś współpracę w tej sprawie - wyjaśnił reżyser.