Tylko "Super Expressowi" Jan Kobuszewski opowiada o życiu, radościach i nieszczęściach, które nie zmąciły w nim wiary w Boga.
"SE": - Dlaczego pan się zgodził zagrać w reklamie?
Jan Kobuszewski: - To nie jest reklama, to jest promocja Narodowego Dnia Życia. Bo gdyby to była reklama, to byłaby płatna. A ponieważ była bezpłatna, zgodziłem się. A poza tym idea jest piękna.
- Jak wnuk to przeżył? Zagrał ze sławnym dziadkiem!
- Takie jego marzenie, nie wiem, czy tego dożyję, ale wnuk chce zostać aktorem. Być może zmieni jeszcze zdanie, bo to z jednej strony zawód niesłychanie trudny, a z drugiej fascynujący. Ale w tym zawodzie trzeba być kimś, bardzo, bardzo dużo pracować... Życzę mu tego, ale niech się dobrze jeszcze nad tym zastanowi.
Przeczytaj koniecznie: Jan Kobuszewski: Cierpię, bo moja żona jest w szpitalu (ZDJĘCIA!)
- Lubi pan mówić: "Aktor to nie skrzypce, które im starsze, tym piękniejsze wydają dźwięki". Myśli pan o przejściu na emeryturę, żeby tak wreszcie posiedzieć w domu, pobyć z wnukami?
- Rozważam taką możliwość, bo sił coraz mniej mam do grania. Jest kilka powodów przemawiających za tym. Ale póki gram, zrezygnowałem z pobierania emerytury. Na razie zostawiam ją tym, którzy naprawdę muszą ją dostawać.
- Został pan ambasadorem Narodowego Dnia Życia. Czy naprawdę potrzebny jest taki specjalny dzień, żeby pomyśleć o życiu, że jest cenne i piękne?
- Myślę, że my, ludzie, popełniamy wiele błędów. Nie dostrzegamy chwil szczęścia, natomiast bardzo akcentujemy wszystkie smutne momenty. Porażek i nieszczęść i tak nie unikniemy, a chwile szczęścia... są takie rzadkie, że naprawdę cieszmy się, gdy są.
- Kiedyś powiedział mi pan, że życie jest romansem, które kończy się tragicznie. Uderzyło mnie to.
- Bo jest śmierć, która jest tym tragicznym finałem... Nie jestem dewotem, ale jestem człowiekiem wierzącym. Chrystus powiedział nam: Jam jest drogą, prawdą i życiem. Droga, prawda i życie - dokładnie w takiej kolejności. Także może coś jeszcze nas czeka? W nagrodę po tym tragicznym finale.
- Przeszedł pan bardzo poważną chorobę. Rak...
- ...O, niejedną.
- Czy te doświadczenia spowodowały, że bardziej pokochał, bardziej ceni pan życie?
- Bardziej szanuję nie tyle życie, co moje istnienie. Największą radością dla mnie, po tych wszystkich ciężkich przejściach, pobytach w szpitalu, był powrót do domu, do rodziny. Wtedy doceniałem tę chwilę, uświadamiałem sobie, jak wiele jest spraw błahych, które kiedyś uważałem za ważne.
- Nie miał pan pretensji do Boga, dlaczego to na mnie te ciężkie chwile spadły?
- Zastanawiałem się... Ale nie kłóciłem się, nie waśniłem z Bogiem. A dziś, gdy jako człowiek stary zastanawiam się, co mnie w życiu spotkało, to mówię, że tylko wielka miłość i opieka od Boga.
- Gdybym pana, jako starszego już z człowieka, zapytała, jak żyć, by być szczęśliwym, co by pan powiedział?
- Trzeba żyć według dziesięciu przykazań Bożych i jedenastego, staropolskiego: Kochajmy się. Gdybyśmy tak postępowali, nie byłoby problemu.
- Zbliża się Wielkanoc. Czego życzyłby pan Polakom?
- Jeśli to możliwe, to zdrowych i wesołych świąt. Z całego serca życzę państwu.