Przyjechała Pani do "Sanatorium miłości", żeby zamknąć za sobą drzwi z kłopotami.
W 6. odcinku rozdrapałam wszystkie swoje rany; trudne dzieciństwo, nieudane małżeństwo - muszę w końcu zamknąć ten etap. Każdy taki wyjazd, czy to na wakacje czy na weekend, gdy wsiadam do pociągu odcinam się od tego. A teraz mam trochę kłopotów z Mamą, która jest po udarach i ma problemy neurologiczne. Trudno mi się z nią rozmawia i jeszcze te moje wspomnienia z dzieciństwa. Wybaczyłam. Niekiedy patrząc na moją Mamę po cichu uronię łzę, widząc jej bezradność i skutki jej starości. Każdego dnia proszę Boga o cierpliwość dla mnie. To jest ten mój kłopot i przy każdym wyjeździe z Warszawy chcę troszeczkę chwycić wolności i odprężenia psychicznego, żeby wrócić do niej z nowymi siłami i uśmiechem. Szczęśliwa ja, szczęśliwa Mama.
Wiem, że prawie dostała się Pani do 2. edycji "Sanatorium miłości", ale się wycofała. Dlaczego?
Wysłałam swoje zgłoszenie po emisji pierwszej edycji. Byłam na castingu, a tam zadano mi pytanie bardzo osobiste – tak jak teraz rozmawiamy – siedziałam w światle tych jupiterów i mówię: "O Boże, ja nie jestem gotowa na ekshibicjonizm" i świadomie zrezygnowałam. Dojrzewałam do tego przez kolejne edycje. Później próbowałam dostać się do 5. edycji, ale kiedy nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, zbojkotowałam program, przestałam go nawet oglądać! W zeszłym roku jestem na wakacjach z Mamą, a tu ciach telefon: "Zapraszamy panią do 6. edycji". W pierwszej chwili cieszyłam się, a zaraz potem obleciał mnie strach…
Znowu będzie trzeba się uzewnętrznić.
Tak, ale powiedziałam sobie: "Nie, nie, nie, ja nie będę płaczką. Powiem tylko to, co będę chciała". A potem zderzasz się z tak przyjacielską atmosferą na planie, z tymi młodymi, miłymi ludźmi. I tak im zaczynasz ufać, że zaczynasz się otwierać, jak na kozetce u terapeuty.
Teraz zdaję sobie sprawę, że dla mnie i dla pozostałych uczestników ten program to była i jest okazja (oglądając go) do obserwacji własnych reakcji emocjonalnych, oczyszczanie się z tego wszystkiego, co zalegało głęboko w naszej podświadomości. Mieliśmy różne zadania. To ostatnie z balonami było dla mnie najważniejsze. To jest dar-prezent od produkcji dla nas, że ktoś to tak wymyślił i pięknie przygotował. To były tak ogromne emocje, że nie pamiętałam, że mówiłam o traumie małej dziewczynki. Dopiero w domu popatrzyłam ze łzami w oczach na Janinę, która rozwaliła balony i wyrwała ciernie z serca.
Taki program to spore wyzwanie. Zderzenie tylu charakterów i osobowości w jednym miejscu to jak mieszanka wybuchowa.
Dla mnie to był przekrój społeczeństwa. Bycie tam z tymi ludźmi pozwoliło mi spojrzeć też na siebie w zupełnie innym świetle. Zmierzyłam się z krytyką, za którą jestem wdzięczna. Wytknięto mi cechy, których nie dostrzegałam, a może powinnam.
To jakie wady ma Janina z "Sanatorium miłości"?
Egoizm, który osadził mnie w rzeczywistości, z której wybierałam to co najlepsze i korzystne dla mnie. Trwało to do momentu, aż ocknęłam się z letargu małżeństwa. W programie wytknięto mi go i teraz nad tym pracuję. Wiem, że muszę się nauczyć też słuchać. Jesteśmy pół roku po kręceniu programu i ja naprawdę widzę u siebie pozytywne zmiany.
Sprawdź: Elżbieta z "Sanatorium miłości" popadła w ogromne długi i straciła dom! "Czyścili mnie do zera z każdej strony" WYWIAD
W 2008 roku rozwiodła się pani z mężem i zastanawiam się, co było dalej. Czy w Pani życiu pojawił się jeszcze jakiś mężczyzna czy od tego momentu była już Pani sama?
Poczułam wolność. Przewijali się przez moje życie mężczyźni. Byli mili i mniej mili. Poznałam pewnego Pana na potańcówce, energia przepłynęła przez nasze dłonie, gdy poprosił mnie do tańca. Były te motyle, ale znajomość po roku się rozpadła dlatego, że Pan był zazdrosny, a że miałam męża z zespołem Otella to szybciutko zerwałam kontakt. A to niejedyna taka historia. Chcesz posłuchać jaką miałam przygodę?
Nadstawiam uszu, proszę opowiadać.
Moja opowieść to przestroga dla wszystkich kobiet, które szukają znajomości z odległych miast. One się wcale moim zdaniem nie sprawdzają. Poznałam mężczyznę na wczasach, który przedstawił się jako emerytowany żołnierz spod Szczecina. Zdobył moje zaufanie, przy tym był szarmancki i hojny. Zaprosiłam go do domu. Chodziliśmy razem na zakupy, do teatru, na kolacje, wszystkie muzea w Warszawie dzięki niemu zwiedziłam...
Jak potoczyła się tak pięknie rozpoczęta historia?
Podczas pobytu u mnie zaczęły przychodzić do niego sms-y od niejakiej Oli. W końcu zapytałam, kim jest ta kobieta, ale szybko ukręcił temat tłumacząc, że to wdowa po jego przyjacielu, której od czasu do czasu pomaga. Myślę sobie: "Super chłopak! Ze świecą takiego szukać". Jako że nie byłam zakochana, tylko lekko zauroczona, to machnęłam na to ręką.
Strach zapytać, co było dalej.
Byliśmy na wczasach w Kołobrzegu, ale ona znowu zaczęła wysyłać wiadomości. Tego było już za wiele. Poprosiłam, żeby pokazał mi, o czym rozmawia z tą kobietą. Nie spodobało mi się to, co zobaczyłam. Już po pierwszych słowach wiedziałam, że ta znajomość jest bliska…
Łączyło ich coś więcej niż tylko koleżeństwo.
Od razu zapaliła mi się czerwona lampka, to wtedy założyłam sobie Facebooka i znalazłam tajemniczą Olę. Porozmawiałyśmy i zrobiłyśmy z nim telekonferencję - ja rozmawiałam z nim na wideo, a Ola przysłuchiwała się temu przez telefon w trybie głośnomówiącym. Zapytałam go, co ta Ola dla niego znaczy, a on odparł, że nic i tylko mnie wielbi. Ona wtedy nie wytrzymała i włączyła się w rozmowę. Zdemaskowałyśmy tego pana, ja dostałam wysokiego ciśnienia, aż musiałam zasięgnąć pomocy na SORze. Ta historia spowodowała utratę wiary w mężczyzn, w ich ładne słówka...
Mam wrażenie, że to jeszcze nie koniec tej historii.
Oli wmawiał, że ma raka kości. Pożyczał od niej duże sumy pieniędzy na "konsultacje profesorskie" w Warszawie. Jeździł wtedy do mnie i nie liczył się z groszem. Stąd ta jego szarmanckość i hojność była.
Czego Panią nauczyła ta historia?
Poznając teraz mężczyznę z innego miasta, tak jak Tadeusza powiedziałam: "Albo ty do mnie, albo ja do ciebie". Nie interesują mnie dojazdowe znajomości.
Między Wami zaczęło się tlić uczucie na planie "Sanatorium miłości". Czym Panią urzekł Tadeusz?
Wielkim spokojem wewnętrznym. W którymś z odcinków zrobiłam mu zarzut, że stanął w obronie Andrzeja. A później, jak to przemyślałam, uważam, że to bardzo dobra cecha. Tadeusz nie ocenia ludzi, woli czasami coś przemilczeć, przecierpieć – aby nie urazić nikogo. Dodam, że rozbrajał mnie jego uśmiech i wsparcie w trudnych sytuacjach.
Powiedziała Pani jednak, że związek na odległość nie wchodzi w grę.
Jeśli Tadeuszek powie "przeprowadzaj się", to ja bardzo chętnie opuszczę Warszawę. Jestem otwarta na podjęcie takiej decyzji po dopracowaniu szczegółów.
Polecamy: Sanatorium miłości 6. Wdał się w romans z młodszą o 21 lat kobietą. Okrutnie go potraktowała! WYWIAD
Czym dla Pani jest miłość?
Muszę czuć, że jestem dla tej osoby ważna, a ta osoba musi być dla mnie ważna. Miłość to – pomijając te motyle, czyli pierwszą fazę znajomości – uczciwość i prawdomówność. Miłość to przywiązanie, tęsknota. Miłość to troska o ukochaną osobę. Chciałabym, żeby usta mojego partnera nie kłamały, żeby moje oczy nie płakały i żebym się już nigdy z nim nie musiała rozstawać.
A czy finanse i zarobki partnera są ważne w miłości?
Już nie chcę być uzależniona finansowo od mężczyzny. Oczywiście, interesuje mnie jaką emeryturę ma mój partner, ale nie chodzi o to, ile mi da, tylko czy on będzie samowystarczalny. Nie mogłabym mieć kogoś na utrzymaniu. Nie chcę interesownego związku. Jego emerytura średnia, moja emerytura średnia to już jest duża emerytura. Mężczyzna musi też mieć swój kawałek podłogi.
A co, jeśli w "Sanatorium miłości" nie uda się znaleźć miłości?
To ja pakuję walizki, sprzedaję nieruchomość i wyjeżdżam do Gdyni. Zawsze marzyłam o spacerach brzegiem morza. Mam tam życzliwych znajomych, którzy pomogą mnie i Mamie w adaptacji. A gdy przyjdzie czas, to wybiorę sobie dom spokojnej jesieni i tam zamieszkam wśród rówieśników, wspominając "Sanatorium miłości".
Naprawdę rozważa Pani pobyt w domu opieki dla seniora?
Oczywiście, póki jestem sprawna, to na pewno korzystałabym z uroków naszego morza, ale gdybym już była w takim uciążliwym stanie jak moja Mama, to ja nie chciałabym być ciężarem dla dzieci. A gdybym miała partnera, to na stare lata moglibyśmy razem pójść do takiego dobrego domu opieki. Tak to sobie wymyśliłam.
Chciałam wrócić jeszcze na moment do Pani męża. Czy przyjaźń z byłym partnerem jest możliwa?
Ja z byłym mężem mam dobre relacje. Byłam samotna w tym małżeństwie i rozstaliśmy się przez jego chorobliwą zazdrość, ale nie było awantur, picia, bicia! Zapewniał rodzinie dostatnie życie, dał najlepszy prezent dla synów – wykształcenie.
Jakie są Pani plany i nadzieje na przyszłość po udziale w programie?
Będę zachłystywać się nowymi znajomościami. Teraz mam wielki apetyt na życie! Dodam, że teraz mam wielką rodzinę "Sanatorium Miłości" i już nie jestem i nie będę samotna.
Dziękuję pięknie za rozmowę.
Dziękuję.
Rozmawiała: Adriana Słowik.
Listen on Spreaker.