Jestem rocznikiem wojennym, urodziłem się w Jastrzębiu-Zdroju, skąd pochodzili moi rodzice. Mama w czasie wojny pracowała na basenie, prowadziła bufet. I raz, mając może 2-3 lata, chciałem tylko zamoczyć nogi, a wpadłem na głębokość 5 metrów. - Jurek, daj rękę! - krzyczała siostra, ale wyciągnęła mnie kuzynka. Tak się wody opiłem, że wyglądałem jak piłka. A kiedy miałem może 5 lat, poszliśmy z kolegami nad rzekę. I pod kim pękł lód? Pode mną oczywiście!
Gdy byłem starszy, pasjonowałem się pirotechniką. I raz skonstruowałem małą armatę. Z jednej strony był metalowy klin, z drugiej zatkałem wyciorem. Kiedy podpaliłem, to ten klin wystrzelił zamiast szmat. Przestrzelił mi nogę, w korytarzu szyby wyleciały.
Z dzieciństwa pamiętam to, że ciągle biłem się z siostrami. Raz na mnie poskarżyły. Nic wielkiego, odkręciliśmy z kolegą śrubki ze stołków w szkole, bo potrzebowaliśmy je do holendrów. To takie łyżwy przykręcane na śrubki, a my byliśmy biedni, to skąd mieliśmy te śrubki wziąć? Siostra opowiedziała o tym w domu, mama musiała przyjść do szkoły. Gdy mnie dyrektor wtedy walnął, zresztą były bokser, to leciałem 60 metrów. Ale nie mam żalu, to był świetny pedagog.
Od ojca też wiele batów dostawałem. Był bezwzględny, lał mnie codziennie. Czy mam żal? Też nie. Wychowałem się wśród lumpów, chacharów, alkoholików... Część z moich kolegów nie żyje, zapili się na śmierć. Ja skończyłem liceum, studia. A za te śrubki w szkole ojciec uciąłby mi rękę. Pobiegł po siekierę i już chciał rąbnąć, ale mama go ubłagała. Czy coś zrobiłem, czy nie - lał. Raz paliły się chlewiki i poszła plotka, że to ja. Ja tego nie zrobiłem, ale wróciłem do domu i ojciec już czekał.
Ojca podczas wojny wzięli do niemieckiego wojska, choć nie podpisał volkslisty, nikt z rodziny nie podpisał, ale po Stalingradzie brali wszystkich. Ojciec uciekł jednak do generała Andersa i trafił do Włoch. Po wojnie był już na statku, miał płynąć do Kanady, ale wrócił w 1947 roku, bo były dzieci, żona. Potem z rozpaczy dwa lata pił, ale w końcu wziął się w garść, znalazł robotę w hucie. Był komunistą, ale takim, co naprawdę w to wierzył. Nie chodził do kościoła. Też jestem niewierzący, choć urodziłem się na Bożej Górze, a na nazwisko mam Cnota.