Jerzy Hoffman najbardziej cieszy się, że udało mu się nakręcić "Trylogię", a za swój życiowy błąd uważa wiarę w socjalizm. jest także dumny z córki Joanna Hoffman (64 l.), która jest współzałożycielem słynnego przedsiębiorstwa Apple. Za największy zawód uważa natomiast wycofanie z nominacji do Oscara dla filmu "Ogniem i mieczem". Z ostatnią ekranizacją trylogii Henryka Sienkiewicza, ma jednak dobre wspomnienia, mimo, że wydarzyły się w trudnym dla niego czasie.
- Największą radością mojego życia, aczkolwiek w bardzo trudnym momencie, bo zaraz po śmierci Walentyny, była nasza droga przez Polskę z "Ogniem i mieczem" Entuzjazm widzów, szczęście aktorów, wszędzie tłumy. Staliśmy na balkonie na Piotrkowskiej tak pełnej, jakby sam Kiepura z tego balkonu śpiewał. Piękne zwieńczenie drogi przez mękę do tego filmu - powiedział "Tygodnikowi Powszechnemu" Jerzy Hoffman.
Reżyser ma jednak żal, że "Ogniem i mieczem" nie dostało żadnej nagrody na festiwalu w Gdyni. - Koledzy, którzy nie potrafili przeżyć tego naszego triumfu - w Gdyni nie dali nam żadnej nagrody, nawet za kostiumy. A mogli - wyznał.
Jerzy Hoffman wspomniał także o chorobach w swojej rodzinie. - Przeżyłem onkologiczna chorobę mojej drugiej żony Walentyny. Boję się też, bo moja obecna żona ma problemy z sercem - powiedział. Sam także jest schorowany.
- Paliłem 50 lat, mam chore płuca i tylko 8 godzin dziennie mogę funkcjonować bez koncentratora tlenu - przyznał.
Jerzy Hoffman wspomniał także trudne czasy dzieciństwa w czasie wojny. Najbardziej traumatyczna wydarzyła się Daszewie koło Stryja na Ukrainie, gdzie ukraińscy rówieśnicy bili się z Polakami.
- Wrzucili mnie do kaplicy cmentarnej i zamknęli. Okno wprawdzie było otwarte, ale pod oknem leżał trup i łaziły po na nim ogromne zielone muchy. Miałem osiem lat. wydawało mi się, że jestem tam wieki całe. Wreszcie ze strachu wyskoczyłem przez okno - wspomina. Podczas zsyłki na Syberię z kolei omal się nie utopił, po tym jak zaplątał się w wodorosty.
Jeśli chodzi o filmy, to najbardziej żałuje, że nie nakręcił "Monte Cassino", "Świętosławy, siostry Bolesława Chrobrego" i "Sławy i chwały" Iwaszkiewicza. Za jedna ze swoich porażek uważa zachodnioniemiecki film "Trudno być bogiem", który realizował w ZSRR. Za produkcję otrzymał jednak wielkie pieniądze. - Sprzedałem się bardzo drogo. Sto tysięcy złotych marek. W tym czasie były to niewyobrażalne pieniądze. - zaznacza.
Z rozbrajającą szczerością przyznaje, że gdyby swoje filmy kręcił w kapitalizmie, to byłby dzisiaj "jednym z najbogatszych ludzi w Polsce". I jest w tym sporo racji. Na jego filmy do kin chodziły miliony. Wystarczy wspomnieć "Potop" (ponad 27,6 mln widzów "Trędowatą (9,8 mln) i "Ogniem mi mieczem" (7,1 mln). Współcześni reżyserzy mogą tylko pomarzyć o takiej liczbie widzów.