W połowie października Jerzy S. jechał na spotkanie z fanami. W pewnym momencie potrącił motocyklistę, ale - jak twierdzi - nie zauważył go i pojechał dalej. Zatrzymał go poszkodowany 44-letni mężczyzna. Po przyjeździe policji okazało się, że jest pod wpływem alkoholu - miał 0,7 promila w wydychanym powietrzu. Stracił prawo jazdy, a do domu zabrała go żona. Za swój czyn przeprosił za pomocą profilu syna na Facebooku. "Bardzo żałuję i przepraszam, że wczoraj podjąłem tę najgorszą w moim życiu decyzję o prowadzeniu samochodu. Deklaruję pełną współpracę z organami powołanymi do wyjaśnienia wczorajszego incydentu" - mogliśmy przeczytać.
Jerzy S. przyznał się do winy
Po ponad miesiącu Jerzy S. został przesłuchany w Prokuraturze Rejonowej Kraków-Krowodrza. Dlaczego tak długo to trwało? Prokuratura czekała bowiem na opinię dotyczącą obrażeń, których doznał potrącony motocyklista. Czynności zostały zaplanowane na 29 listopada na godz. 13. Aktor zjawił się chwilę wcześniej, nie chciał jednak rozmawiać z mediami.
Po prawie dwóch godzinach opuścił budynek prokuratury i szybkim krokiem udał się do auta. Jak udało nam się dowiedzieć, Jerzy S. złożył obszerne wyjaśnienia i przyznał się do zarzuconego czynu. - Przyznał się do popełnionych czynów, i jak mówił, wynikało to z faktu, że był wcześniej umówiony z pewną osobą, która przypomniała mu nagle o spotkaniu, więc czując się dobrze, kilka godzin po spożyciu alkoholu wsiadł i pojechał samochodem. Z uwagi na to, że nie stwierdzono, by były tam obrażenia powyżej 7 dni, nie ma mowy o wypadku drogowym, więc nie mamy też ucieczki z miejsca zdarzenia, a mamy zarzut o prowadzeniu pojazdu w stanie nietrzeźwości - tłumaczył Janusz Hnatko, rzecznik prokuratury.