Grał tak jak i ja w teatrze w Łodzi. Na jedno jego kiwnięcie kobiety były gotowe na wiele. I wśród tych wszystkich pań na pstryknięcie Krzysztof Chamiec (71 l.) zwrócił uwagę właśnie na mnie. "Mógłbym pójść z tobą do kina, gdybyś kupiła bilety" - zaproponował łaskawie któregoś dnia. Szybko odparowałam: "Ja mam je kupić?". No i sam kupił te bilety. Krążyły o nim opowieści, że spuścił ze schodów dyrektora teatru w Krakowie. Bił swoje kobiety. Odebrano mu prawo jazdy, bo po alkoholu spowodował wypadek. Wiedziałam o tych jego sprawkach, a mimo to zdecydowałam się na ślub. Bo wydawało mi się, że te opowieści to przesada. Może inne kobiety pozwalały mu górować nad sobą, ale ja nie pozwolę - mówiłam sobie. Poza tym pociągała mnie jego pewność siebie. Był przebojowy, miał luz, taką nonszalancję wobec życia. Ja tego nie miałam. Nigdy mnie nie uderzył, choć raz zwinął dłoń w pięść. "Pamiętaj, Krzysiu, twój pierwszy fałszywy krok będzie ostatnim" - powiedziałam. Był wściekły, ale odważył się tylko na rzucenie kapciem w okno. Miałam dość alkoholu, jego kolegów, kłamstw, zdrad. Powzięłam decyzję o rozwodzie. Nie wierzył. "Ty?" - dziwił się. "Kobiety klęczą u mych stóp, a ty mi mówisz, że odchodzisz?". Po kilku miesiącach od rozwodu przyniósł mi róże do teatru i zapytał, czy nie pojechalibyśmy na wakacje. Ale ja zamknęłam już tamte drzwi.
Z Jerzym, moim obecnym mężem, poznała mnie koleżanka. I dobrze zrobiła! Jesteśmy parą od 36 lat. Jerzy jest kochany, mądry, wyrozumiały. Łączy nas poczucie humoru, podobne widzenie świata, sztuki, przyrody. Oboje kochamy zwierzęta, zwłaszcza koty. Nigdy nie postawił mnie w sytuacji, w której czułabym się źle. Pomieszkujemy pod Warszawą w bardzo starym domu, gdzie mojemu mężowi dobrze się pisze i tłumaczy w otoczeniu starych drzew.
Miałam bardzo dobry, piękny czas, grając wiele ciekawych ról w teatrze Ateneum, a także w teatrze Kwadrat, gdzie sprawdzałam się w repertuarze komediowym. Zawsze lubiłam pracę w moim kochanym radiu, w Teatrze Telewizji, w filmach, ostatnio w serialach. A teraz? Rok temu miałam wypadek. Spadłam z niezabezpieczonych schodów w studiu dubbingowym. Szef studia mimo obietnic uchylił się od odszkodowania, a długa rehabilitacja i utrata zdrowia kosztują.
Bardzo źle wspominam stan wojenny. Wkrótce po jego ogłoszeniu poproszono mnie o przeczytanie w radiu wierszy Kubiaka. Powiedziałam o tym koleżankom w teatrze, ale żadna nie ostrzegła mnie, że jest bojkot, że aktorzy nie występują. Niestety, nie wiedziałam o tym. Konsekwencje były okrutne. Koledzy za te wiersze wpisali mnie na listę osób kolaborujących. Byłam szykanowana, żona dyrektora teatru powiedziała mi nawet, że będąc na moim miejscu, chyba by się zabiła.
A dziś? Po przerwie spowodowanej wypadkiem chciałabym wrócić do grania, do dubbingu, do radia. Bo dla aktora mieć zajęcie to znaczy żyć.