Ta historia wygląda jak z filmu. Joanna i Maciej wraz z dziećmi, Janiną (12 l.) i Helenką (3 l.), planowali niesamowitą przygodę. Chcieli zwiedzić bajecznie piękną Tajlandię. Maciej Dowbor zajął się kupnem biletów. Niestety popełnił straszny błąd. Pomylił nazwisko córki. Zamiast Dowbor wpisał Koroniewska.
Podczas pierwszej kontroli mężczyzna postanowił wpuścić ich za bramki, ale zaznaczył, że małżonkowie muszą dostarczyć akt urodzenia córki. Zadowoleni odetchnęli z ulgą i kierowali się do samolotu. Nie podejrzewali, że za moment dojdzie do tragedii.
– Zostaliśmy wpuszczeni aż do samego rękawa i tam odbyła się ostatnia kontrola biletu. Ten sam pan powiedział „ale zaraz gdzie jest akt urodzenia?”, „Ale byliśmy umówieni, że będziemy musieli go dosłać dopiero w momencie, gdy będziemy wracali”. „Nie, nie, nie. Proszę wyprowadzić rzeczy tych państwa” i musieliśmy przez tę granicę przechodzić z powrotem. Zostaliśmy wyproszeni z rękawa i wracaliśmy w eskorcie ochrony do terminala. Trochę mieliśmy poczucie, że ci ludzie myślą, że zostaliśmy złapani podczas przemytu narkotyków albo materiału wybuchowego. Było to żenujące. Straciliśmy bardzo dużo pieniędzy – dodał Dowbor.
Stracili kilkadziesiąt tysięcy
Nie dość, że małżonkowie najedli się wstydu, to w dodatku stracili kilkadziesiąt tysięcy złotych. Bilety do Tajlandii dla 4 osób, to koszt od 10 do nawet 15 tys zł. Na miejscu mieli zapewne zarezerwowany hotel, który wcześniej musieli opłacić.