Justin Bartha z przyjemnością po raz drugi wcielił się w Rileya. - Przecież od niego wszystko się zaczęło - wspomina aktor.
- Miałem za sobą kilka nieudanych produkcji i nikt nie chciał mnie zatrudniać. - Nawet nie wiedziałem, że rozpoczynają się prace nad pierwszą częścią "Skarbu narodów". Po prostu byłem w studiu, rozglądając się za jakąś pracą i ktoś, kto mnie zobaczył, stwierdził, że byłbym idealny do tej roli - pewnie dlatego, że jestem dość niezdarny i wciąż coś przewracam, ciągle coś leci mi z rąk - wspomina aktor.
Ta niezdarność Barthy idealnie pasowała do Rileya - zabawnego, niezgułowatego współpracownika Bena. Dodawała "Skarbowi narodów" elementów komediowych, które urozmaicały naładowaną akcją fabułę filmu i bardzo podobały się widzom. I tak, dzięki "Skarbowi narodów" aktor, który miał na koncie zaledwie kilka ról w szybko zapomnianych filmach (m.in. "Gigli" z Jennifer Lopez i Benem Affleckiem), stał się gwiazdą.
Sukces "Księgi tajemnic" - drugiej części "Skarbu narodów", w której rola Rileya była bardziej rozbudowana, sprawił, że zaczęto go traktować jak magagwiazdę. - Granie to dla mnie doskonała zabawa. Świetnie, że jeszcze mi za to płacą.
Jako dobrą zabawę wspomina także rolę w dwóch częściach zwariowanej komedii "Kac Vegas" , w której zagrał jedną z głównych ról. Ale to był dopiero początek prawdziwych sukcesów. Potwierdzeniem jego popularności był występ u boku Catherine Zeta-Jones w komedii romantycznej "Nowszy model".
Po kilku latach intensywnej pracy postanowił odpocząć. - Zawsze chciałem być tenisistą - mówi aktor. - Teraz udało mi się znaleźć czas, by pograć i zebrać siły. Praca na planie jest jednak męcząca.
A miał na co zbierać siły - właśnie pracuje nad trzecimi częściami "Skarbu narodów" i "Kac Vegas".