Moje dzieciństwo wspominam świetnie. Mimo że mnie i siostrę wychowywała tylko mamusia, uważam, że nadrabiała za dwoje rodziców. Byłem bardzo aktywnym chłopakiem, którego wielką pasją była gra w piłkę. Do dziś pamiętam bramki zrobione z czterech tornistrów. Uczyłem się bardzo dobrze, potrafiłem zapamiętać dwie trzecie lekcji, więc nie musiałem w domu siedzieć po nocach i zakuwać. Miliardy godzin spędzałem też w domu kultury. Uczyłem się tam gry na gitarze i perkusji. Doskonale pamiętam pana Stasia, który uczył nas absolutnie wszystkiego - grania, śpiewania z nut, tego jak się zachowywać na scenie, jak zapominać o tremie.
Przeczytaj koniecznie: Marcin Daniec: Gdy kibicuję, to nie pracuję (WYWIAD!)
Przez wiele lat byłem ministrantem. Z całego mojego Wielopola nikt nie mieszkał bliżej kościoła niż moja rodzina. Dziś nie umiem sobie wyobrazić, że dobrowolnie wstaję o szóstej rano i biegnę, by służyć do mszy. Ksiądz Stanisław to kolejna ważna postać w moim życiu. Uczył nas esperanto, przepisów drogowych, byliśmy z nim na kilkunastu wycieczkach.
Muszę przyznać, że od dziecka byłem żartownisiem. Przygotowywałem występy w przedszkolu, domu kultury, no i rzecz jasna w domu. Pierwszymi widzami były moje ciocie. To były zawodowe premiery, do których przygotowywałem się sumiennie, pisałem scenariusze, robiłem dekoracje.
W szkole parodiowałem rzecz jasna nauczycieli. Starałem się pokazywać ich wady, ale starałem się robić to z rozsądkiem, żeby zbytnio się nie narażać. Czułem, że idzie mi to coraz lepiej, że bawię publiczność. Potrafiłem naśladować głosy nauczycieli i, jako nauczyciel od historii, dwa razy zwolniłem siebie przez telefon z rosyjskiego.
Patrz też: Marcin Daniec: ciasto migdałowe podbiło moje serce
Jako ministranci próbowaliśmy za kościołem palić skręty. Suche liście zawijaliśmy w "Świat Młodych". Przestaliśmy po kilku próbach, bo kaszleliśmy nieludzko! Ale przeprosiłem za to Pana Boga!
Zawsze chciałem zostać piłkarzem. Pamiętam jeden z meczów. Musieliśmy na niego jakoś dojechać i nie oddać wygranej walkowerem. Jeden z kolegów ubłagał ojca, żeby dał mu swój samochód. Pan doktor nie spodziewał się, że zmieści się w nim dziewięciu młodych piłkarzy razem z kierowcą. Ja i mój kolega byliśmy najmłodsi, dlatego też padła propozycja, że pojedziemy w niedomkniętym bagażniku. Strzeliłem wtedy cztery bramki i na dobre wkupiłem się w łaski drużyny.