Nowy program Telewizji Polskiej, "Żona dla Polaka", już od pierwszych zapowiedzi wzbudza ogromne emocje. To format, który łączy poszukiwanie miłości z odkrywaniem życiowych historii. W roli prowadzącego zobaczymy Kacpra Kuszewskiego, którego głos usłyszymy w każdym odcinku. Jak wyglądały kulisy tego wyjątkowego show? Jak uczestnicy radzili sobie z obecnością kamer i czy miłość naprawdę nie zna granic? O tym wszystkim Kacper Kuszewski opowiada w naszym wywiadzie.
Przeczytaj także: Ujawniamy gwiazdy Sylwestra TVP! Urbańska, Okupnik, Piasek i inni... Lepiej niż u konkurencji?
Iwona Janczewska: 5 stycznia startuje nowy program "Żona dla Polaka". Nie obawia się Pan, że ten format może być porównywany do "Rolnik szuka żony"?
Kacper Kuszewski: Nie, w obu programach panowie szukają żony, ale na tym podobieństwa się kończą. Miejsce akcji, sposób opowiadania tych historii będzie zupełnie inny. Myślę, że bardzo ciekawe jest już samo to, że mężczyźni, którzy szukają żony, mieszkają na stałe w Chicago. Właśnie tam i okolicach, były realizowane zdjęcia i cała ta przygoda się wydarzyła. To miejsce jest czymś radykalnie odmiennym od "Rolnik szuka żony" i myślę, że to będzie bardzo intrygujące i ciekawe.
- Jaką rolę Pan pełni w "Żona dla Polaka"?
- Moja rola w programie polega na byciu narratorem – udzielam swojego głosu w większości odcinków, prowadząc widzów przez historię czterech par. Spotykam się z nimi osobiście i pojawiam się na wizji dopiero w ostatnim odcinku. Wtedy również te pary spotykają się i mają po raz pierwszy szansę się zobaczyć i poznać.
- Z tego co wiem, formuła programu zakłada minimalną ingerencję. Czy to rzeczywiście było przestrzegane?
Tak, formuła programu była taka, że dużych ingerencji nie było. Zadaniem ekipy było raczej towarzyszenie uczestnikom i uczestniczkom w tej przygodzie. Sytuacje były autentyczne i spontaniczne – kamera jedynie to rejestrowała, starając się robić to dyskretnie, aby wszyscy czuli się swobodnie. Myślę, że na tym polega walor tego programu – wszystko, co się tam wydarzyło, było autentyczne.
- Często w różnego rodzaju programach randkowych bohaterowie są oskarżani o to, że idą szukać sławy, a nie miłości. Jak było tutaj?
- Myślę, że na to pytanie będziemy próbowali odpowiedzieć, oglądając historie miłosne odcinek po odcinku. Oczywiście osoby zgłaszające się do takiego programu mają świadomość, że wystąpią w telewizji. Ale z drugiej strony chodzi o uczucia i relacje. Panowie, którzy wzięli udział w programie, naprawdę byli zainteresowani znalezieniem fajnej kobiety. Niektórzy chcieli po prostu kogoś poznać, inni szukali związku na poważnie. Rozmawiałem też z uczestniczkami poza kamerami – niektóre naprawdę szukały miłości i były nastawione na budowanie czegoś trwałego. To samo zauważyłem u panów – większość podchodziła do tego tematu poważnie.
- Ile kobiet finalnie było wybieranych przez uczestników?
- Każdy uczestnik dokonywał wyboru spośród kilkudziesięciu kobiet, które zostały wyselekcjonowane przez redakcję programu. Bliżej poznawał od trzech do pięciu pań. Z odcinka na odcinek kolejne panie odpadały, aż na koniec zostawała jedna. Wtedy był czas, aby sprawdzić, czy sympatia jest obopólna.
- Wspomniał Pan o czterech parach. Czy możemy się domyślać, że coś jednak się udało?
Założenie programu było takie, że na końcu zostaje wybrana jedna kobieta przez każdego z uczestników, a w finale pojawiają się cztery pary. Rzeczywistość jednak trochę zaskoczyła twórców... Co dokładnie się wydarzyło, widzowie zobaczą sami w finałowym odcinku.
- Czyli siebie by Pan nie widział w takim programie?
- Jestem aktorem i zawodowo biorę udział w różnych programach telewizyjnych od 20 lat. W programach takich, jak "Żona dla Polaka" z zasady biorą udział osoby, które nigdy nie miały kontaktu z planem filmowym. Dla nich może to być wspaniała przygoda. Jeśli ktoś ma w sobie na tyle odwagi, żeby się tego nie przestraszyć i dystans do siebie, żeby zaakceptować, że nie jest idealny i może usłyszeć różne komentarze, to może być to dla niego zarówno dobra zabawa, jak i szansa na znalezienie miłości.
- W ostatniej edycji "Rolnik szuka żony" były udane pary. Czy uważa Pan, że w "Żonie dla Polaka" jest podobna szansa?
- Oczywiście, takie rzeczy się zdarzają. Ostatnia edycja "Rolnik szuka żony" przyniosła dwie udane pary na pięciu rolników. To pokazuje, że nawet w takich programach można znaleźć prawdziwą relację. Być może fakt, że uczestnicy są obserwowani przez kamery, zmusza ich do bardziej świadomego podejścia. Decyzje podejmowane są ostrożniej i w sposób bardziej przemyślany, niż to bywa w codziennym życiu. Zdarza się, że to właśnie w takich warunkach udaje się stworzyć autentyczną więź.
- Czyli fakt, że wszystko odbywa się przed kamerami, wpływa na uczestników?
- Zdecydowanie tak. W codziennym życiu łatwiej nam "uciec" – można nie oddzwonić, nie odpisać, zablokować kontakt i zapomnieć. Tutaj uczestnicy nie mają takiej możliwości. Są zobowiązani, by doprowadzić sytuacje do końca, zmierzyć się z emocjami, rozwiązać konflikty. To wymaga dojrzałości i brania odpowiedzialności za swoje decyzje.
- Co chciałby Pan przekazać widzom programu?
- Chciałbym zaapelować do widzów o szacunek dla uczestników programu. Pamiętajcie, że to prawdziwi ludzie z prawdziwymi emocjami. Nawet jeśli coś, co zrobią, wyda się Wam śmieszne czy niewłaściwe, proszę, bądźcie powściągliwi w swoich komentarzach – szczególnie w mediach społecznościowych. Nie wiemy, jak sami zachowalibyśmy się w obcym kraju, przed kamerami, pod presją. Doceniajmy ich odwagę i bądźmy dla nich wyrozumiali. Trzeba pamiętać, że oglądamy program rozrywkowy, którego celem jest wzbudzanie emocji. Miejmy na uwadze, że potem te komentarze czytają prawdziwi ludzie, którzy brali udział w programie, a nie awatary. Dlatego apeluję o ostrożność w wypowiedziach, by ich nie ranić.
Rozmawiała Iwona Janczewska